Grupa niektórych jeńców i pielęgniarek ze Szpitala „u Jezuitów” w Krakowie (zdjęcie archiwalne z kwietnia 1940r)
Szpital jeniecki „u Jezuitów” w Krakowie
Aleksandra Mianowska, Szpital jeniecki „u Jezuitów” w Krakowie
Przedruk za Przegląd Lekarski – Oświęcim 1986 (s.61- 70)
Artykuł 13 rozporządzenia Rady Ministrów RP z 29 stycznia 1937 r. „O przygotowaniu w czasie pokoju obrony przeciwlotniczej i przeciwgazowej Państwa” powołał Polski Czerwony Krzyż do współpracy z władzami w organizowaniu ratownictwa i lecznictwa. Powierzono PCK tworzenie i szkolenie drużyn ratowniczo-sanitarnych oraz zaopatrywanie ich w środki ratownicze i lecznicze. W rezultacie w 1939 r. PCK posiadał 60 000 wyszkolonych ratowników i ratowniczek zorganizowanych w specjalnych drużynach, z tego na terenie samej Warszawy 20 000 kobiet, które w r. 1939 „dobrze spełniły swój samarytański obowiązek w obronie Warszawy”[1]. W lipcu 1939 r. na zjeździe prezesów i inspektorów okręgowych w Warszawie ustalono, że na wypadek wojny, w razie zarządzonej ewakuacji władz, placówki PCK powinny pozostawać na miejscu. Tylko Zarząd Główny PCK miał urzędować w siedzibie Rządu, która „może się zmieniać pod wpływem wypadków wojennych”.
Kiedy w dniu l września Niemcy zaatakowali Polskę, na terenach zajętych przez nich, w miarę cofania się wojsk polskich na wschód, okupacyjne władze niemieckie zlecały, zwłaszcza w większych miastach, tworzenie nowych szpitali dla rannych i chorych żołnierzy polskich, co „przy godnej podkreślenia ofiarności wszystkich warstw społecznych niemal błyskawicznie wykonywano”[2]. W tym przejściowym okresie PCK prowadził ogółem 185 szpitali, sanatoriów, kilkanaście domów dla ozdrowieńców i inwalidów do czasu przejęcia tych zakładów przez zarząd niemiecki lub zarządzonej likwidacji po wywiezieniu rannych do obozów w Niemczech”[3]. Ofiarność społeczeństwa była warunkiem niezbędnym, gdyż okupant niemiecki zablokował konta bankowe PCK, na których było z górą 10 000 000 złotych, tak że PCK pozostał bez środków finansowych[4].
W Krakowie już w dniu 25 sierpnia 1939 r. Bursa Związku Młodzieży Przemysłowej i Rzemieślniczej im. ks. Kuznowicza została przejęta przez polskie władze wojskowe[5]. Wieczorem 31 sierpnia przybyła kompania sanitarna, tak że 1 września działał już w Bursie ks. Kuznowicza Szpital Wojskowy nr 521, gotowy do przyjęcia pierwszych rannych. 2 września doszły do Krakowa urzędowe wiadomości, że „na skutek niepomyślnego przebiegu bitwy granicznej trzeba się liczyć z opuszczeniem Krakowa w ciągu najbliższych dni przez wojska polskie i zajęciem go przez nieprzyjaciela”[6].
3 września rozpoczęła się urzędowa ewakuacja miasta, połączona z dobrowolną licznych mieszkańców, a przede wszystkim tych, co sądzili, iż mogą się przydać w organizowaniu dalszej obrony. Opuścił Kraków również ze znaczną częścią Zarządu prezydent miasta dr Bolesław Czuhajowski, przekazując pieczę nad miastem dr. Klimeckiemu. Szpitale zostały bez zaopatrzenia i wtedy to prezes Oddziału Krakowskiego PCK Zygmunt Klemensiewicz, od listopada 1934 r., równocześnie dyrektor Ubezpieczalni Społecznej, której podlegał Szpital im. G. Narutowicza, „samorzutnie podjął starania o nie wszystkie, nie tylko o Szpital Wojskowy nr 521 przy ul. Skarbowej nr 2/4”[7].
W dniu 5 września powstał pod przewodnictwem ks. metropolity Adama Sapiehy Komitet Obywatelski, mający na celu ujęcie w ręce zarządu miasta. 6 września na mostach krakowskich stanęły oddziały niemieckie; zażądano 25 zakładników w celu zabezpieczenia przemarszu. Na liście zakładników znaleźli się m. in. prezes Krakowskiego Oddziału PCK, Zygmunt Klemensiewicz i jego zastępca, płk Stanisław Plappert; na murach miasta ukazały się obwieszczenia w języku polskim i niemieckim, grożące karą śmierci „za wrogie działania przeciw wojsku niemieckiemu i akty sabotażu” i inne zakazujące „opuszczania domów od 18.30 do 5 rano bez specjalnych upoważnień” i równocześnie tego samego dnia, 6 września przed południem, w Kolegium ojców Jezuitów przy ul. Kopernika 26 PCK otworzył szpital wojskowy polski, w istocie już jeniecki.
Prowadzący diariusz Kolegium pod datą 6 września (środa) zanotował: „Wojska niemieckie wkraczają do miasta. Żołnierze wołają; Heil! Wjeżdżają oddziały zmotoryzowane. Nastrój grobowy, przygnębiający. Wydano odezwę o oddawaniu broni. Do południa otwarto w kolegium naszym szpital wojskowy, wojenny[8]. Szpital mógł powstać w takim tempie dzięki ofiarnej postawie ojców jezuitów, którzy nie tylko oddali na ten cel całe pierwsze i prawie całe drugie piętro głównego skrzydła, ale również urządzenie, jak szafy, stoły, łóżka oraz kołdry, koce, bieliznę pościelową itd. Ojciec rektor Macko „dał dużo bielizny i pościeli, nie biorąc nawet żadnego potwierdzenia czy pokwitowania”[9].
Wiadomość o otwarciu szpitala u jezuitów, choć w nieścisłej formie, znalazła się w Dzienniku Krakowskim nr 1, który ukazał się 8 września 1939. Znajdujemy tam bowiem — obok relacji prezydenta dr. Stanisława Klimeckiego z wkroczenia wojsk niemieckich, obok nazwisk owych 25 zakładników, obok informacji, że „życie Krakowa wraca już powoli do stanu na półnormalnego”, a „sklepy są otwarte tak dalece, że można bez trudności nabywać artykuły pierwszej potrzeby” — również notatkę następującej treści: „Szpital św. Łazarza ma objąć Czerwony Krzyż. Na gmachach powiewa flaga Czerwonego Krzyża (…)”.
Atmosferę ówczesnego Krakowa oddaje również inna notatka z tegoż Dziennika, a oto ona: „Krakowskie Pogotowie Ratunkowe [Krakowskie Ochotnicze Towarzystwo Ratunkowe, istniejące od 6 czerwca 1891 — A. M.] pracowało dzień, noc bez przerwy, tak że kierownik Pogotowia w końcu — 7 września — zemdlał. Po 6 tygodniach zastąpił go kolega”.
Na posiedzeniu Zarządu Okręgu PCK w Krakowie w dniu 13 września 1939 r. ustalono w sposób następujący zakres działania Oddziału Krakowskiego PCK: „Do kompetencji Zarządu Oddziału PCK w Krakowie należeć będzie prowadzenie Szpitala PCK dla chorych rannych jeńców wojennych i opieka nad chorymi i rannymi jeńcami wojennymi w Krakowie”. Przewidziano również „dla akcji szpitalnej — pomoc przez panie zgłaszające się ochotniczo, z tym, że należy wyznaczyć dla każdego szpitala po 2 osoby na stałe z obowiązkiem odwiedzania chorych przynajmniej dwa razy w tygodniu i składania sprawozdań o życzeniach i potrzebach chorych, jak i podania własnych spostrzeżeń, aby można było w ramach PCK interweniować w razie potrzeby”[10]. Na jednym z dalszych posiedzeń Zarządu Okręgu, w dniu 28 września 1939 r., postanowiono, że „papierosy mają być wyłącznie udzielane rannym i chorym jeńcom w szpitalach”; dodano przy tym uwagę: „Pamiętać o każdym szpitalu, w którym są jeńcy polscy”[11]. Ranni żołnierze polscy byli istotnie umieszczani również na oddziałach klinik UJ i Szpitala św. Łazarza.
Sprawozdanie Oddziału Krakowskiego PCK, przesłane dnia 28 października 1939 do 1 Zarządu Okręgu, dowodzi, że zastosował się on w pełni do tych zaleceń; zawiadamia ono, że „w okresie sprawozdawczym ewidencję rannych prowadziły ratowniczki-ochotniczki, które udając się do szpitali dwa razy w tygodniu, uzupełniają ewidencję, przy czym rozdają rannym jeńcom papierosy, załatwiając im także w mieście różne sprawy i roztaczając nad nimi opiekę. Nadmienić muszę, że wszystkie te panie pracują z ogromnym poświęceniem, nawet materialnie bardzo dużo dopomagając. „Wszystkie kończyły kursa prowadzone przez Krakowski Oddział PCK i są członkiniami na krótko przed wojną powstałego koła wyszkoleniowo-kulturalnego (…)”[12].
Dla obrazu całości należy dodać, że już w pierwszych dniach wojny „zaszła konieczność złączenia w jedną całość gospodarczą Państwowego Szpitala św. Łazarza i Klinik UJ” i ten stan przetrwał czas okupacji[13].
Ponieważ dyrektor Kliniki Chirurgicznej UJ, prof. Jan Glatzel, i doc. Stanisław Nowicki, każdy ze swoim zespołem operacyjnym, opuścili Kraków wraz z wojskiem, będący już na emeryturze prof. Maksymilian Rutkowski przyszedł z pomocą i 4 września 1939 r. objął stanowisko kierownika Kliniki i Chirurgiczne j (pełnił je do pierwszych dni listopada), a prof. Józef Karol Kostrzewski objął dyrekcję połączonych klinik i Szpitala św. Łazarza.
Ogólne kierownictwo Szpitala „u Jezuitów”, zaraz po uruchomieniu go, powierzono małżeństwu absolwentów Wydziału Lekarskiego UJ, Kazimierzowi Czajce i jego żonie, Irenie. Opiekę chirurgiczną sprawował na początku dr Fajerko, do wybuchu wojny ordynator Szpitala w Chrzanowie, a po jego szybkim odejściu lekarz Zdzisław Okoński, młodszy asystent Oddziału Chirurgicznego Szpitala św. Łazarza, później także lekarz chirurg Władysław Kubisty[14]. Wizytował również Szpital u Jezuitów prof. Rutkowski. Od 13 września podjął pracę absolwent Wydziału Lekarskiego UJ, Kazimierz Smolarski. Opiekę pielęgniarską objęły siostry szarytki i do pomocy stanął również jezuita, brat Kromer; a rannych przybywało: 7 września było ich ponad 40, 9 września 84, 17 września 110, nie licząc tego, który ranny w nocy z 16/17 uciekł ze Szpitala, nie chcąc dostać się do niewoli[15].
Przy furcie u jezuitów odbywało się czuwanie bez przerwy, w nocy również, właśnie ze względu na Szpital, gdyż sprawa oddzielenia się osobnym wejściem okazała się, jak notuje autor diariusza, „niemożliwa”. Szpital ten okazał się niebawem wielce przydatny również dla ogółu ludności: w dniach 24 i 25 września odbywały się tu szczepienia ochronne nie tylko księży i zakonników przybyłych z miasta, ale i „całych mas ludu”[16]. Co więcej, działająca już od 11 września drukarnia jezuicka, przygotowująca kalendarz, drukowała zaświadczenia dla osób szczepionych.
Październik 1939 r. — to był okres masowego powrotu mieszkańców Krakowa. Wrócili wtedy również i zostali skierowani do pracy w szpitalu u jezuitów dwaj inni absolwenci Wydziału Lekarskiego UJ, Ludwik Konior i Leszek Ziemiański (ten ostatni po krótkim czasie przeszedł na Oddział Zakaźny)[17].
Wtedy także dotarły do Krakowa tysiące jeńców; umieszczono ich m. in. w koszarach na Dąbiu; „spali na gołej ziemi, a ludzie żywili ich czym mogli, myśmy też wysłali chleba i pieniędzy na Dąbie” notuje kronikarz jezuita[18]. (W obozie na Dąbiu otwarto izbę chorych, której komendantem był dr Reiner). Z Dąbia po skompletowaniu odpowiedniej liczby wysyłano jeńców do obozów w Niemczech; zabierano też na Dąbie co nieco podleczonych żołnierzy ze Szpitala u Jezuitów. „Niemieckie pogotowie znowu zabrało 9 lekko rannych do obozu” — zapisał 9 października prowadzący diariusz.
Liczba chorych w Szpitalu u Jezuitów zmieniała się w tym pierwszym okresie i z tego powodu — czego ze zrozumiałych względów nie mógł notować prowadzący diariusz — że, korzystając z braku warty niemieckiej, chorzy, którzy mogli się jako tako poruszać, w ubraniach cywilnych dostarczonych im przez odwiedzające rodziny „masowo” uciekali[19]. A odwiedzanie chorych było dozwolone we wtorki, piątki i niedziele. Na parterze w klasztornej i zarazem szpitalnej kaplicy chodzący chorzy żołnierze gromadzili się na rannej mszy św., która w niedzielę kończyła się zawsze intonowanym przez nich „Boże coś Polskę”. Ta względna swoboda miała się jednak wnet skończyć, co pozostawało w związku z ogólną sytuacją.
Komitet Obywatelski zawiadomiono, że na czele Zarządu Miasta stanie od 27 września dotychczasowy nadburmistrz Drezna, Zörner[20]. Rozporządzenia Hitlera z 8 i 12 października tworzyły ogłoszone oficjalnie 26 października 1939 r. tzw. Generalne Gubernatorstwo „dla okupowanych obszarów polskich”. Trwająca niespełna dwa miesiące wojskowa okupacja była dla Krakowa o tyle „mniejszym złem”, że zajęły go oddziały austriackie, a wśród wojskowych zwierzchników niemieckich zastępca prezesa Oddziału Krakowskiego PCK, płk St. Plappert (ur. w 1888 r.), odnalazł swych towarzyszy broni z armii austro-węgierskiej z okresu pierwszej wojny światowej i dzięki temu mógł „niejedno załatwić”, jak np. opóźnienie terminu nakazanej natychmiastowej ewakuacji Szpitala Narutowicza i pomoc w środkach transportu dla tego celu, nie mówiąc już o interwencjach w sprawach aresztowanych. A w ogóle, jak pisze płk Plappert w swych nieopublikowanych wspomnieniach, „jak długo był w Krakowie raczej zarząd wojskowy, tak długo PCK, przynajmniej pozornie, był traktowany na zasadzie międzynarodowych umów (…); z chwilą przejęcia przez niemieckie władze cywilne pełnej władzy na terenach GG następowały coraz większe ograniczenia działalności PCK”[21].
Gestapo, które wkroczyło w ślad za wojskiem, rozpoczęło „normalne” urzędowanie również w październiku; 14 dnia tegoż miesiąca zaaresztowało w Bursie przy ul. Skarbowej 4 gdzie mieściła się w dalszym ciągu Rezydencja jezuitów — ks. Kuznowicza — i tego samego dnia gestapowcy przyszli do jezuitów, do Kolegium, aresztując i osadzając na Montelupich ojca rektora Mackę i ojca Bednarskiego. (Udało się wszystkich trzech wyrwać 24 października i ks. Kuznowicz zniknął z Krakowa, ukrywając się do końca okupacji [zmarł 26 marca 1945 r. w Czarnym Potoku, obecnie woj. nowosądeckie], natomiast 25 jezuitów aresztowano znowu w tym samym dniu, kiedy i prezesa Oddziału Krakowskiego PCK, Zygmunta Klemensiewicza, tzn. 10 listopada, tym razem już na męczeński pobyt w więzieniach i obozach, w wielu wypadkach zakończony śmiercią).
6 listopada 1939 w szpitalu na Skarbowej zjawiła się niemiecka komisja i tego samego dnia — w ramach haniebnej „Sonderaktion Krakau” — został aresztowany naczelny dyrektor szpitala prof. J. K. Kostrzewski, a kiedy wrócił, zwolniony po trzech dniach, zastał Szpital św. Łazarza i Kliniki przejęte przez cywilne władze niemieckie. Doc. Nowickiemu, który w pierwszych dniach listopada 1939 przybył do Krakowa ze swym zespołem operacyjnym, nie pozwolono na objęcie Oddziału, którego był ordynatorem (przeszedł do Szpitala jenieckiego przy ul. Skarbowej 2/4), prof. Glatzel na razie kierował jeszcze swym oddziałem chirurgicznym (do lutego 1940 r.), usunięto natomiast lekarzy Żydów i „do pomocy Niemcy dobrali sobie Ukraińców. Ci jako znający miejscowe stosunki oddawali Niemcom swe usługi przez cały czas ich bytności w szpitalu”[22].
Zmiany te odbiły się na Szpitalu u Jezuitów, który jako Oddział XI został administracyjnie podporządkowany Oddziałowi Chirurgicznemu Szpitala św. Łazarza. Odwołano Kazimierza Czajkę, a na jego miejsce został wyznaczony również absolwent Wydziału Lekarskiego UJ, Włodzimierz Pruc, Ukrainiec. Wtedy też zapewne odszedł ze Szpitala u Jezuitów Adam Krakowski, ukrywał się, a potem wyjechał do Warszawy; co więcej, zamiast sióstr szarytek od 20 grudnia 1939 r. zostały skierowane do tego szpitala siostry służebniczki obrządku wschodniego (datę zanotował kronikarz jezuita), które, jak później wykazały fakty, miały przede wszystkim za zadanie „zorganizowanie” spośród chorych żołnierzy — Ukraińców, głównie za cenę wszelakich udogodnień i korzyści. Szło to jednak tak opornie, że zdołały zapełnić na początku jedną niewielką separatkę, a ostatecznie — tylko trzy. Na szczęście prócz sióstr służebniczek i trzech świeckich Ukrainek pracowały pielęgniarki Polki, bez reszty oddane chorym żołnierzom bez względu na przynależność narodową. Pomagały również siostry PCK, jak np. Wanda Beta, nie mówiąc już o „paniach z PCK”, jak Krystyna Siwikówna, Urszula Rozwadowska, Barbara Prohoska, Kmiecikówna (imienia nie zdołano ustalić) i wiele, wiele innych.
Na marginesie informacji o przydzieleniu do Szpitala u Jezuitów sióstr służebniczek obrządku wschodniego autor diariusza zanotował: „Niemcy, jak mogą, faworyzują Ukraińców, ale czy to potrwa długo taka nieszczerość?”[23] W tych warunkach w sobotę, 24 grudnia, wypadła wigilia i pierwsze święta w niewoli. W Szpitalu u Jezuitów PCK urządził dla chorych żołnierzy szczególnie uroczystą gwiazdkę. Nie tylko dostarczono im paczki, podobnie zresztą jak na Skarbowej i w Szpitalu św. Łazarza czy na klinikach, nie tylko w każdym pokoju-sali urządzono choinkę, ale (na co nie można było sobie pozwolić na Skarbowej, gdzie ze względu na dużą liczbę oficerów warta niemiecka była od listopada 1939 r.) chór studentów śpiewał w każdym pokoju kolędy, inne grupy chodziły z szopką, też śpiewając, a że i chorzy nie pozostawali w tyle, więc „cały szpital się rozśpiewał”. „»Takich Świąt« już chyba mieć nie będziemy (…) boć mimo radosnej zewnętrznej powłoki myśl smutku bez tej jednej »matki« zawsze zostanie” — zapisał tego dnia nieoceniony autor diariusza, a na kilka dni przed świętami notował: „Uczciwe i bezinteresowne polskie studentki i studenci zajmują się tym przygotowaniem; ruch w domu niesłychany”[24]. Ów dzień wigilijny rozpoczął się w Szpitalu u Jezuitów o 3 po południu, dopełniony pasterką o godzinie 12, zakończoną przez żołnierzy, jak zresztą co niedzielę, „Boże coś Polskę” śpiewanym głośno, donośnie, jakby i za tych, co z łóżek wstać nie mogli.
To były ostatnie dni ,,dobrych czasów”. Przyszło zaostrzenie „kursu”, spowodowane wydarzeniem, które nastąpiło w Szpitalu przy ul. Skarbowej 2/4 dnia 5 stycznia 1940. W sposób niepojęty zniknął chory z 16 ranami i 36 odłamkami w nogach, lotnik ppor. Feliks Szyszka (zsunął się po sznurze z okna pierwszego piętra, punktualnie o 5.55 rano)[25]. W odwecie za tę ucieczkę na Skarbowej nie wpuszczono odwiedzających w przypadające na dzień następny święto Trzech Króli, a u jezuitów władze niemieckie 7 stycznia zabroniły śpiewać w szpitalnej kaplicy „Boże coś Polskę”, 8 stycznia z kolei zamieszkał „na stałe” w Szpitalu oficer niemiecki, a od 9 stycznia stanęła przy furcie warta wojskowa niemiecka, „zajmując do swego użytku pokój nr 3”[26]. Warta, tak jak i ta na Skarbowej, miała kontrolować wszystkich wchodzących i wychodzących.
Potem przyszły dalsze obostrzenia.. Dotyczyły one głównie mieszkańców Kolegium, z których każdy musiał posiadać legitymację-przepustkę z fotografią, aby ją okazać przy wychodzeniu i wchodzeniu. Wszystkie wyjścia, prócz furty, zostały zamknięte, by „żaden chory jeniec nie uciekł ze szpitala. By wyjść do ogrodu, trzeba Niemców prosić o klucze” — ze zrozumiałą goryczą zanotował autor diariusza, dodając jeszcze i tę informację: „radzi się wszystkim [zakonnikom — A. M.], aby bez każdorazowego pozwolenia nie kręcili się po skrzydle szpitalnym, gdyż podobno nasz widok źle wpływa na chorych — tak twierdzi komenda niemiecka”[27]. Warta przy furcie dla całkowitej, widać, pewności, zmieniała się, np. od 9 stycznia do 18 trzykrotnie, a zadania swe traktowała bardzo serio i kiedy przyjechał jezuita, student wydziału filozoficznego z Poznania, przymknęła go przy legitymowaniu, gdy dawał „niejasne odpowiedzi” (nie chciał się przyznać, że jest jezuitą, a został zwolniony po dwu godzinach, po wyjaśnieniach ze strony zakonników z Kolegium).
W tym okresie zarządzono również zupełne odgraniczenie jezuickiej introligatorni, a nawet istnienie kaplicy było przez jakiś czas zagrożone. Ostatecznie komenda niemiecka zdecydowała, że „w obrębie szpitala nie może mieszkać żaden z cywilnych i przejścia do Szpitala mają być zaszalowane”[28]. Mieszkania scholastyków, tzn. studentów teologii, którzy odbywali nadal swe studia, na trzecim piętrze zostały zajęte przez chorych, pielęgniarki i obsługę szpitalną. Wreszcie ostatniego dnia stycznia 1940 r. warta przy furcie przeniosła się do wejścia od ogrodu przed kościołem. Odczuły tę zmianę przede wszystkim pielęgniarki, które przy trzydziestostopniowych mrozach musiały teraz przenosić o kilkadziesiąt metrów dalej jedzenie dla chorych z kuchni św. Łazarza.
Wszystkie te zarządzenia władz wojskowych były „zsynchronizowane” dla obydwu szpitali jenieckich: tego na Skarbowej i tego u jezuitów. I tak do Szpitala na Skarbowej od 2 lutego 1940 r. został przydzielony oberzahlmeister, przy czym administrację pozostawiono nadal w rękach PCK w wyniku inspekcji przeprowadzonej przez dr. Nitscha, komendanta niemieckiego szpitala wojskowego, mieszczącego się w dawnym polskim V Okręgowym Szpitalu Wojskowym. Komisja lekarska odwiedziła również Szpital u Jezuitów i jednym z jej zarządzeń był nakaz zamknięcia przejścia dla służby szpitalnej nawet w suterenach.
Wszystkie te kontrole i komisje pozostawały w związku z planami podporządkowania Szpitala u Jezuitów pod zarząd Szpitala na Skarbowej i to łącznie z aprowizacją. Dowodzi tego fragment pisma kierowniczki administracji Szpitala na Skarbowej z ramienia PCK do płk. Plapperta, zastępcy prezesa Oddziału Krakowskiego PCK, z 29 stycznia 1940 r.: „Prawdopodobnie Szpital Ojców Jezuitów przejdzie pod zarząd tutejszej administracji łącznie z aprowizowaniem. Do nas przeniesiony być nie może, jakkolwiek mamy w tej chwili 175 wolnych łóżek, a chorych w Szpitalu Ojców Jezuitów jest 140, w najbliższych dniach bowiem ma przybyć transport około 400 chorych z Niemiec, którzy mają być częściowo umieszczeni u nas, a częściowo u Ojców Jezuitów”[29]. (Transport, o którym mowa, istotnie przyszedł z Niemiec, ale dopiero 3 października 1940 i to wyłącznie do Szpitala u Jezuitów, ponieważ Szpital na ulicy Skarbowej został zlikwidowany 15 sierpnia 1940 r.).
A w Szpitalu u Jezuitów, jak poprzednio, „leczono zranienia i złamania, zakładano opatrunki gipsowe, zmieniano opatrunki, wykonywano drobne nacięcia (…). Większe zabiegi operacyjne wykonywano u tych rannych na Oddziale Chirurgicznym Szpitala przy ulicy Kopernika 21. Chorych po kilku dniach przenoszono z powrotem na oddział” do jezuitów[30]. Czasem przewożono ich bezpośrednio po zabiegu i wtedy, wciąż jeszcze pod wpływem narkozy, z reguły, ku radości przewożącej siostry i przechodniów, na ulicy Kopernika śpiewali „Jeszcze Polska nie zginęła”[31].
Chorych żołnierzy z racji nadzoru wojskowych władz niemieckich odwiedzali u jezuitów — podobnie jak na Oddziale św. Łazarza oraz w klinikach — lekarze niemieccy. Pierwszym był Stabsarzt dr Hayek (imienia nie zdołano ustalić) na przełomie października i listopada 1939. We wspomnieniu jednej z sióstr-pielęgniarek został po dzień dzisiejszy z owym wiele mówiącym, pięknym gestem, zlecił mianowicie jednemu z rannych dożywianie dużą ilością orzechów, a kiedy siostra odpowiedziała po prostu, że nie dysponuje nimi, następnego dnia sam przyniósł paczkę orzechów i wyjaśnił jakby od niechcenia, że żona mu je przysłała[32].
Po nim był krótko, ten sam, co na Skarbowej stale urzędował, dr Lorenz. Jak stwierdza dr K. Smolarski, zaproponował lekarzom, by jeśli nie mogą się porozumieć z nim po niemiecku, mówili po angielsku; był „uderzająco grzeczny i uprzejmy w stosunku do nas”[33]. (Dr Lorenz, mieszkający od lat w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w lecie 1939 r. wybrał się w podróż poślubną do Vaterlandu, a że miał obywatelstwo niemieckie, został zmobilizowany. Swego nieukontentowania z obrotu sprawy nie ukrywał, co miała okazję stwierdzić pisząca te słowa, pracująca w tym okresie jako pielęgniarka-ochotniczka w Szpitalu na Skarbowej).
Trzecim był dr Riese, który pozostawił — nie tylko w pamięci prof. Kostrzewskiego[34], ale i lekarzy, sióstr i chorych, zarówno w Szpitalu na Skarbowej, jak i u Jezuitów — jak najlepsze wspomnienia, na które w pełni zasłużył swoją fachowością, taktem i życzliwością dla Polaków. Dr Smolarski pisze o nim: „był dość surowy i wymagający, ale rzeczowy i sprawiedliwy”[35]. Po nim przyszedł dr Stracker „o typowo wiedeńskiej mentalności”, jak to określił tenże dr K. Smolarski, który o trzech pierwszych wydał następującą opinię: „muszę im wszystkim oddać sprawiedliwość, że byli to przede wszystkim lekarze, nie stwierdzało się u nich cienia nacjonalizmu”[36]. (Należy dodać, że dr Riese był również wiedeńczykiem).
W lutym 1940 r. Niemcy oddali kierownictwo Oddziału Chirurgicznego dr. Filipczukowi. Ponieważ pisząca tę relację miała osobiste przykre doświadczenia z dr. Filipczukiem (takiej formy nazwiska używał wtedy), obawiając się mimowolnego subiektywizmu przytacza in extenso wypowiedź prof. Kostrzewskiego[37]: „Dr Filipczuk pracował przed wojną jako najmłodszy asystent i nie był ani uprawniony, ani przygotowany zawodowo do kierowania tak wielkim oddziałem. Początkowo ulegał on sugestiom polskich starszych asystentów, później jednak nabrał tupetu i jego działalność chirurgiczna dawała bardzo niekorzystne wyniki dla polskich chorych. Prócz tego wprowadził on na oddział wielu lekarzy ukraińskich, zupełnie nie przygotowanych chirurgicznie, i pozwalał im wyżywać się operacyjnie na polskich chorych. Równocześnie z wyżywaniem się ukraińskich lekarzy nie dopuszczał do operacji, a później złośliwie usuwał lekarzy polskich. Cały ten zespół lekarzy ukraińskich pod przewodnictwem dr. Filipczuka zaznaczał się przewagą polityczną nad Polakami i należał do współrządców Szpitala, wykazując wszędzie inicjatywę i gorliwość dla Niemców”. Niemniej w szpitalnej kaplicy u jezuitów i w lutym, i w marcu odbywała się jeszcze msza św., natomiast kazano usunąć z sal szpitalnych obrazy religijne, pozwalając jednak zostawić krzyże. 5 marca zaś „władze szpitalne niemieckie nie pozwoliły słuchać spowiedzi chorych ani wielkanocnych, ani okazyjnych, np. in articulo mortis. W ostatnich wypadkach twierdzą, że może się wyspowiadać przed Panem Bogiem”[38].
Co gorsze, z wartą niemiecką jezuita brat Szbert miał kilka nieporozumień, a 9 marca 1940 wykryli u jednej z pielęgniarek (nie służącej, jak podaje diariusz) radio-detektor, które tenże brat jej pożyczył. „Niemiłe dla domu następstwa wyniknąć mogące z podobnych spraw radziły, by z Krakowa wyjechał” — w ten uskromniony sposób odnotował to groźne zajście prowadzący diariusz[39]. Być może, w związku z tym zabroniono z kolei wygłaszać kazań do żołnierzy. ,,Czyta się tylko ewangelię” — informuje notatka w diariuszu z dnia 24 marca 1940 r.
Na początku kwietnia rozpoczęto jednak przewożenie chorych żołnierzy ze Szpitala u Jezuitów do Szpitala na Skarbowej. Pod datą 9 kwietnia czytamy w diariuszu: „zlikwidowano u nas szpital wojskowy. Obsługa jednak zostaje, bo przywiozą chorych z różnych klinik od Łazarza”[40] już zadomowili pod opieką życzliwych i oddanych pielęgniarek i sióstr PCK, znalazło wyraz w fotografiach zbiorowych robionych „na pamiątkę”, z datami właśnie 9 i 10 kwietnia.
Teksty zapisów dedykacyjnych dla jednego z chorych, Tadeusza Henzla, są najlepszym świadectwem stosunku zespołu pielęgniarskiego (z wyłączeniem sióstr nie-Polek) do chorych żołnierzy. A oto niektóre z nich: „Od niedobrej, która tak nielitościwie rękę łamała” — s. Jaszczykówna; „Milutkiej dziewczynce — Henzlowi na pamiątkę, przybrana mama, siostra z Czerwonego Krzyża”; „Bardzo miłemu »Batiarowi« ze Lwowa — siostra Paprocka”; „kierownikowi chóru — Zofia Hoerner”; „Miłemu dzieciakowi — siostra Krawczykówna”; „Dzielnemu Bohaterowi — siostra Aniela”; „Swojemu pacjentowi — K. Gałkówna”; „Pacjentowi z III piętra — M. Górkówna” i jakże wymowna dedykacja: „Jednemu z tysiąca, bohaterowi, cierpliwemu pacjentowi na pamiątkę — S. Hofsass”. I wreszcie samo już tylko nazwisko, bo miejsca nie starczyło: Fortuna Karolka”[41].
Siostra Hofsass nie pomyliła się: Tadeusz Henzel, zwolniony potem ze Szpitala na ul. Skarbowej, jako inwalida, 22 lutego 1941 ożenił się właśnie z jedną z dziewcząt, która, podobnie jak inne, z ramienia PCK przychodziła do chorych. Aresztowany przez gestapo 28 października 1943 r., jak podaje żona, ale raczej należy przyjąć za Wrońskim[42] i za Kostką-Dąbrową[43] datę 29 — został rozstrzelany w grupie 10 więźniów przywiezionych z Montelupich „pod dworcem towarowym” [44]. Ponieważ nazwisko Tadeusza Henzla nie figuruje w obu wspomnianych wyżej publikacjach, gdyż nie wszystkie nazwiska zdołano ustalić, niechże więc te słowa starczą mu za epitafium.
O stosunku zaś chorych żołnierzy (głównie szeregowi!) do sióstr w Szpitalu u Jezuitów świadczą z kolei wymownie ich wpisy „ku pamięci” w zwykłym brulionie, który, jak widać, miał spełniać rolę sztambucha. Dokonane zostały w okresie od 8 do 28 marca 1940 r. i tylko jeden pochodzi z 13 czerwca 1940 r. Autorzy tych wpisów, z wyjątkiem jednego, mają poważne trudności nie tylko ze stylem, ale i ortografią, a czasem wręcz z językiem polskim; wszyscy jednak chcą dać wyraz swojej wielkiej wdzięczności i to mową… rymowaną! „Wiersze” te, mimo ich rozbrajającej czasem nieudolności, mają swoją wymowę — są prawdziwe. Druga cecha charakterystyczna tych „pamiętnikowych” wypowiedzi — to patriotyzm, i to bez względu na to, czy autorzy ich pochodzą spod Zbaraża, Wilejki, ze Śląska czy spod Zawoi.
Na przytoczenie zasługują właściwie wszystkie, ale choć niektóre trzeba poznać[45] (we wszystkich cytatach celowo, dla podkreślenia autentyzmu zachowano ortografię i styl, jak w oryginale).
Dn. 8 III.
„Gdybym miał milion piór
Użyłbym dla siostry sławy
I choćbym miał cały świat
Oddałbym ci go cały
A gdybym miał tysiące ust
Kwaliłbym cię nimi
Bo pragnę dla siostry szczęścia
Gdy się świad odmieni
Bo tyle zapłaty dla serca dobrego
Od żołnierza tak nieszczęśliwego
Na pamiątkę napisał
Dla drogiej i kochające Siostry
Bywalec Stanisław”[46].
Rezerwista, Wąska Gronyk, pisał, że na grobie każe sobie posadzić „róży i kalinę” i ptaszki będą przylatywać „z weścią o siostrzyczce”. Żołnierz Żyd, z amputowaną nogą, Wilhelm Finkelstein, 9 marca 1940 r. dziękował, że siostra pielęgnowała go „z dobrym sercem siostry”, jego, „braciszka z przypadku”. Inny prosił 10 marca o wybaczenie, iż pisze krzywo o tym, że „siostra w pamięci nie przeminie, chyba, że słońce i ziemia zginie”, krzywo, „bo ręka z szyny nie dostaje”. Stefan Pużyło, po amputacji nogi, Białorusin, żartobliwie dziękował: „Siostra łamie nogi i gimnastykuje, com się nacierpiał, ale nie rzałuję”.
Ranny żołnierz wilnianin, Konstanty Milewicz, wspominał romantycznie o , „szpitalnych marzeniach zdradnych”; Bronisław Lichtarowicz (21 marca 1940) zapewniał: „Gdy uścisk twej ręki żołnierz wyczuje (przy mierzeniu tętna!), Uśmiecha się szczęśliwy nawet bulu nie czuje”. „Ranny żołnierz z Mołodeczna” szczególnie gorąco dziękował siostrze za patefon, który „dla rozweselenia rannych im wypożyczyła”, ale i za „masarze”! Piotr Łabaty, Białorusin (podobnie jak Pużyło bez efektu namawiany przez siostrę Józefę na „ukrainizm”, za co im się odpowiednio rewanżowała): „Siostrzyczce-ochotniczce, na pamiątkę, w dowód uznania za Jej bezgraniczne poświęcenie w opiece nad rannym żołnierzem polskim” podziękowanie składał i wiersz napisał:
„Jesteś nam przykładem Kochana Siostrzyczko
Bo praca z rozkazu to jeszcze nie wszystko
Tyś nam pokazała jak pracować trzeba
Ażeby po śmierci dostać się do nieba”.
28 marca 1940 Maćków radził:
„Choć cię los rzuci
nie narzekaj nigdy
tylko kochaj swojej Ojczyzny
Gdy przyjdzie dla nas
Upragniona chwila
Spotka cię od polaka nagroda miła
Co serce czuje to piuro piszy
Życzę ci tego z całej duszy”
Wspomniany już Tadeusz Henzel, ten ze Lwowa, pisał:
„Dobrą jesteś Siostrzyczko Kochana
Bo pracujesz koło nas
Od wieczora do rana
Kocham cię za to
I nie zapomnę nigdy
Bo się poświęciłaś dla Polaków ojczyzny”
Jedyny, który nie miał kłopotów z ortografią, Gliwiński, z nagłówkiem „dobie wojennej”, a zakończeniem „Kochanej Siostrze” dał również wyraz patriotycznym uczuciom:
,Jeśli Cię w życiu boleśnie kto zrani
I w sercu powstanie blizna
Wspomnij, że stokroć więcej
Cierpiała nasza Ojczyzna”.
Dramatycznie brzmi, to co napisał 26 marca 1940 „Żoł. Nieznany”:
„Straszną ranę nam zadano
Naszą Matkę znów zdradzono
A ta rana nie na ręce
Tylko w sercu jest
Z Tobą mówi się tak mile
Więc przyjdź czasem choć na chwilę
By zapomnieć o tem
Bo gdy przyjdą te dni jasne
Tak z tęsknotą wyglądane
Mnie nie stanie na tej ziemi
Bo mi serce pęknie”.
Inny jeszcze pacjent, Ignacy Buter („Pisałem-sia dnia 9 III 1940”), wypełnił niewyraźnym pismem, dla siostry, całe trzy strony zeszytu. Odmalował swoją oporną polszczyzną barwnie, jak to niekiedy bywało w Szpitalu u Jezuitów: „Kiedy po latach miniony, jak będzie mile wsponić Siostrze swojich pacyjentów nad którymi Siostro zmarnowała niejeden dzień, niejedną noc. Jak było Siosrzyce mile słuchać te jęki, te krzyki, te stuki krzesłami w drzwi. I w tedy Siostra musiała wzrywatsia w nocy z pościeli i lecić na salę piąte i Paczeć z przestrachu co tam jest. A ja jak byłem najzdrowszy Opowiadam. Siostrzyczko to pan Deszyński Z ni wytrzymania wielkiego bylu rany, Biw krzesłami do dźwi. I w tej samej nocy obudzili pana Doktora Czajką, Aby uspokojiw bul panu [nieczytelne — A. M.] Deszyńskiemu”.
W dalszej części tego zapisu Ignacy Buter opowiada o swojej żołnierskiej doli: „Gdm został ranny 15 IX 1939 na polu koło Dzikowa, wtenczas już zapadał zmrok robiłosia ciemno i nie było kołomie nikogo, tylko Dwa psy nieznajome mnie, byli najlepszymi przyjaciółmi mojimi. I od czasu do czasu zaglądali namniei Lizali moje rany. Więc w nocy o godzinie 10 przyszet sanitet niemiecki zabrali mnie do Jarosławia. W Jarosławiu miałem bardzo Dobrą siostrę, myślałem że już nigdzie niebędzielepszej, Lecz nie zostałem przewieziony. Do Kraków no OO Izujici i tam spotkałem Siostry naprzykład Górkównę i Siostrę Świtalską to najlepsze i najdrosze siostry z całego szpitala których nigdy nie zapomnę. Na tym kończę swoją powieścią. Niech pon Bok Siostrze daje szczęście A mnie powrotu do domu. I zawsze opowiem o siostrze nie jednemu. Więc proszę wybaczyć za te pisanie. Bo nie jestem Poetem ani pisażem. Lecz byłem st. strz. Z B.O.N.K.O.P. Wilejka” (baonu ON KOP).
I jeszcze ten ostatni „wpis”, Wajnberga, wielce charakterystyczny, na wewnętrznej stronie okładki zeszytu-sztambucha: „Kto szostry kocha wiece i jest wdzięczniejszy za jej trudy i staranie niech się wpiszy o kartkie dalej. Już nadejdzie chwilaco ja się musie z najdrożsu szoszciec-ko porzegnacz i pojechacz do cywila. Chcę koniecznie pisacz serdecznie życienie za jej trudy i zmartwienie”.
Pełne wyrazu są również listy pisane do sióstr po opuszczeniu szpitala. I tak z listów, które się zachowały i do których udało się dotrzeć, wymowny wielce jest list wspomnianego już Bywalca[47] z 16 maja 1940 r. A oto on we fragmentach z zachowaniem autentycznej pisowni i stylu: „Kochana Siostro niech mi siostra wybaczy że się tak wyrażani ale naprawdę ze siostrą tak pokochałem jak własną siostrą jak własne dziecko bo widziałem siostro wtobie naprawdę szczyrą i prawdziwą polką i gorliwą opiekunką polskich biednych rannych żołnierzy nigdy siostro bo już siostrą zwać cię bynda zawsze ale twej gorliwości twego poświęcenia nie zapomną może siostra nie uwiezy ale niema dnia niema wieczoró żebym o siostrze nie mówił i nie myślał może nie każdy droga siostro dopaczyl się w tobie tą wartoś jaką poczebuje nasz kraj nasza ojczyzna, ale ja siostro zobaczyłem to wszystko w tobie co ma posiadać panna czysta i prawdziwa polka i nie zapomnę nigdy siostry (…) Smutny los spotkał naszą kochaną Ojczyzną ale nas kalek może jesce smutniejszy bo ojczyzna mam nadzieją nie długo odżyje jeszcze piękniejsza i większa ale my już nigdy, zebrać strach żyć nie ma jak ale wola boża i kropka”.
Mimo tej niedoli, bo Stanisław Bywalec miał żonę i małe dzieci, interesują go „sprawy ogólne”. Prosi, by mu napisać „jak tam Kraków (…) napisać słowo, a ja mądry byndę bo nie można wiele pisać”. Na osobnej karteczce prosi również, by „pozdrowić siostrą Jaszczykówną i Zdybkówną, siostrę Klarą, lekarzy Koniora i Czajków”.
W innym liście (z 30 VI) „Do najdroszsze Siostry” pisał co prawda o chorej nodze, która po dwu tygodniach leżenia wygoiła się „do porządku”, ponawiał dziękczynienia dla siostry, życzył, by Bóg błogosławił jej „wdalszy owocny pracy kturą poświącasz dla biednych i nieszczęśliwych polskich kalek”, ale i pisał również: „(…) siostro droga niemasz pojęcia jak smótno i boleśnie jest mi gdy sobie myślą i zastanawiam się nad wszystkim obecnem Siostra wie co mam na myśli i nie piszę wiency gdyż wiem że siostra wszystko sobie dopowie. U nas w Zawoi nie ma nic nowego wszystko głócho smutno Ze naprawdę żyć się nie kce”. Załączał pozdrowienia dla „pana doktora Koniora nie wiem dlaczego ale mam bardzo dużo zaufania do p. Koniora”. Siostrze życzył nagrody „na tym i na drugim świecie” za „twe gorliwe poświączynie dla najnieszczęśliwszych i najsmutniejszych dzieci naszej ziemi”.
A choć, jak w jednym ze swoich listów, zastrzegał się, aby to, co pisze, „czytać jak można boto jak góral toi jacy po góralsku pisze i te litery to góral zawsze ma inne i nie na swoim miejscu ich stawio”, to przecież z tych „liter nie na swoim miejscu” bije niekłamana miłość do ziemi, na której żyć mu wypadło.
Nie tylko smutno i głucho było w Zawoi, ale w ogóle powrót do okupacyjnej rzeczywistości był trudny po pobycie w szpitalu, który stanowił jakąś wyspę na tym morzu okrucieństw rozgrywających się poza jego murami, był miejscem, gdzie można było śpiewać patriotyczne piosenki (chórowi przewodził Henzel), gdzie niewidomy Kuroś, ten sam, który dał się ostatecznie, choć z płaczem, namówić pielęgniarkom na wpis na volkslistę (warunek wyjazdu do Wiednia na operację oczu), rzewnie grał na organkach, gdzie Imiołek, wesołek szpitalny, rozweselał chorych, naśladując lekarzy, przeprowadzając w roli „profesora” operacje, w czasie których pacjent krzyczał w niebogłosy, choć wielce uciesznie, gdzie cały zespół pielęgniarski robił wszystko, by ulżyć ich doli.
Skład tego zespołu stanowiły siostry-pielęgniarki zawodowe, z ukończoną uniwersytecką Szkołą Pielęgniarek w Krakowie, z Janiną Świtalską (pierwsza przełożona pielęgniarek) i Kazimierą Gałkówną (druga z kolei przełożona) na czele. Prócz nich Janina Paprocka, Michalina Jaszczykówną i Wanda Stryjeńska, obie po pierwszym roku uniwersyteckiej Szkoły Pielęgniarek, cała grupa położnych-pielęgniarek, a to Władysława Bełżkówna, Karolina Fortuna, Zofia Hoerner, Hotfsass i Zdybkówną, których imion nie zdołano ustalić, Bronisława Zambroń, Aniela Warzecha i pielęgniarki ochotniczki: Mieczysława Górkówna po trzecim roku matematyki, studentka UJ, Halina Rybarkiewicz, a przejściowo ze Śląska Mary Bogacka i Rrawczykówna, której imienia też nie zdołano ustalić.
W kwietniu do Szpitala u Jezuitów zaczęto zwozić z innych oddziałów chorych nie żołnierzy, a 11 kwietnia o godzinie 14.30 warta niemiecka opuściła szpital, choć, jak się okaże, nie definitywnie[48]. Z kolei na skutek nowych zarządzeń niemieckich, w maju, zaczęto dla odmiany przewozić chorych żołnierzy ze Szpitala na Skarbowej do Szpitala u Jezuitów, jak również co cięższe stany na dawną Klinikę Chirurgiczną. W diariuszu[49] pod datą 17 maja zapis: „Do naszego szpitala przyniesiono 50 żołnierzy Polaków ze szpitala ojca Kuznowicza”. Określenie „przyniesiono” nie jest przypadkowe, gdyż byli to, w najlepszym wypadku, ci, co z trudem zaczynali chodzić. I dla nich znowu w najbliższą niedzielę ojciec Górszczyk odprawił mszę św., a że warty już nie było, przedtem jeszcze „spowiadał ich, gdyż wielu nie miało okazji odbycia spowiedzi wielkanocnej” [50]. (Wielkanoc w r. 1940 wypadła 25 marca). To ostatnie stwierdzenie wymaga wyjaśnienia. Istotnie w Szpitalu na Skarbowej, w miarę zaostrzania się kursu, zamknięto kaplicę, a ojcu Sobasiowi, który wraz z bratem Kulpą mieszkał nadal w Rezydencji, w Bursie, ograniczono możliwość działania. To nie przeszkodziło, że spełniając gorące życzenie chorych, na każdym piętrze, w jednej z największych sal, siostry urządziły w maju ołtarzyki, i choć bez obecności ojca Sobasia, codziennie o tej samej porze w najwyższym modlitewnym skupieniu odbywały się „taki”, jak mawiała wilnianka,, siostra Justyna Juchniewicz, nabożeństwa majowe.
W tym samym okresie w Szpitalu u Jezuitów rygory były łagodniejsze i nadal w miesiącach maju, czerwcu, lipcu w kaplicy szpitalnej odprawiali msze św. ojcowie Raba, Górszczyk, Bulanda, (Godaczewski, który poprzednio przeważnie spełniał tę posługę wobec żołnierzy, zmarł na serce w nocy 29 kwietnia 1940 r.), chociaż na Kolegium spadały nowe ciosy. 20 czerwca wrócił wprawdzie z więzienia w Wiśniczu Nowym rektor ojciec Macko (inni zostali wywiezieni do Oświęcimia), ale 8 lipca gestapo zabrało znów ojca Bednarskiego i brata Rabicha, którzy po miesiącu zostali wywiezieni z Krakowa.
Przewożenie chorych żołnierzy do Szpitala u Jezuitów i do klinik było zapowiedzią ostatecznej likwidacji Szpitala na Skarbowej, której — mimo wszystkich wysiłków ze strony PCK — nie dało się uniknąć. Przywiązanie chorych do tego szpitala było rzeczywiście wzruszające; chorzy „wyciągowcy” zażądali wręcz, by mogli zabrać kwiaty, które każdy z nich (jednakowe!) miał na szafce nocnej. Kolorową plamą znaczyły się na noszach, na których ich wynoszono. Na nowych miejscach ci „ze Skarbowej” trzymali się razem, co więcej, wymagali wręcz, by „ich” siostry ze Skarbowej odwiedzały ich, a jeśli nie przychodziły, to pisali listy, jak ten z kliniki przy Kopernika pod 40., napisany w imieniu ich wszystkich przez jednego z najkulturalniejszych i najcierpliwszych chorych, Zenona Bebla, 20 sierpnia 1940 r.[51]: „Kochana Siostrzyczko! Co się stało, że nas Siostrzyczka już tak dawno nie odwiedza? Wyglądamy z dnia na dzień, ale nadaremnie. Czy się broń Boże nie stało coś złego (…). Jeśli Siostrzyczka nie może być u nas, to bardzo prosimy o napisanie kilku słów, żebyśmy wiedzieli, co się z Siostrzyczką dzieje? U nas nic ciekawego nie słychać (…). Od kilku dni znów zacząłem trochę chodzić, Zefir [jeden z chorych — A. M.] również zaczyna stawiać pierwsze kroki. Ogólnie wszyscy ze Skarbowej czują się dobrze (…)[52].
Najwięcej jednak chorych przewieziono ze Szpitala na Skarbowej do Szpitala u Jezuitów. 9 sierpnia prowadzący diariusz zanotował: „Z kolegium dano do szpitala, który znajduje się w głównej części naszego domu, 19 stołów, etażerek i krzeseł dla nowego transportu rannych oficerów polskich”[53]. Od 15 sierpnia 1940 Szpital nr 521, Szpital PCK przy ulicy Skarbowej 2/4 przestał istnieć. Z personelu lekarskiego nikt nie przeszedł do jezuitów”, z personelu pielęgniarskiego natomiast przeszły siostry: Monika Iskrzycka, Helena Sudzikówna, Justyna Juchniewicz, z pielęgniarek ochotniczek Aleksandra Mianowska i Ukrainka Krystyna, której nazwiska nie można było ustalić. Janina Pigoniówna, od 6 lipca 1940 r. już Biernacka, jako instrumentariuszka została przydzielona do dr. Filipczuka (gdzie pracowała do kwietnia 1941), a Kazimierz Biernacki z administracji szpitala na Skarbowej dostał się do księgowości Szpitala św. Łazarza.
Na brak pracy siostry „ze Skarbowej” nie mogły się uskarżać; miały bowiem obok swoich dawnych chorych również chorych cywilnych, przewiezionych z innych oddziałów św. Łazarza. Były to przeważnie nieuleczalnie chore kobiety, np. staruszka z kompletną sklerozą przykuta do łóżka, wiejska kobieta z raną nowotworową na piersi, to znów najtragiczniejsza może z nich, bo 28-letnia zaledwie Chmielnicka z raną nowotworową odbytu wielkości buta narciarskiego. Pielęgnacja tych chorych wymagała szczególnego hartu, kiedy wiadomo było, iż żadne wysiłki na nic się nie zdadzą i może dlatego właśnie siostry nie żałowały trudu, a nawet zdobywały się na uśmiech i to nie ten zdawkowy, ale ten, który wywołuje dobroć.
Do tych nieuleczalnie chorych doszły niebawem nowe transporty, ja więc z zabranego przez Niemców Sanatorium KBK w Zakopanem (powstało dzięki akcji działającego już od r. 1917 Książęcego Biskupiego Komitetu, powołanego przez ks. metropolitę Adama Sapiehę, a nowy gmach został oddany do użytku w 1934 r.) dzieci z gruźlicą kostną, dorośli z Sanatorium Akademickiego i innych. Wśród dzieci, spragnionych serdeczności — Michaś, syn samotnej matki, z rączką w gipsie, czekający cierpliwie na przyjście siostry z jego sali przy bramie Szpitala (ryc. 2). Elżbietka z chorą nóżką, kuśtykająca pracowicie, uczepiona fartucha pielęgniarki i wiele innych tak małych, że na bolesne opatrunki przynosiło się je na rękach. Wśród dorosłych zwracała uwagę chora w gipsowym łóżeczku z gruźlicą kręgosłupa, Porodko, była pielęgniarka Sanatorium Wojskowego w Otwocku, cierpliwa, wdzięczna za każde dobre słowo, czujna, nieufna tylko w stosunku do pielęgniarek Ukrainek.
Nieufność ta była w pełni uzasadniona, gdyż w Szpitalu u Jezuitów obok przełożonej pielęgniarek była druga przełożona, właśnie wspomniana już wyżej służebniczka obrządku wschodniego, siostra Józefa. Do niej należały sprawy wyżywienia chorych (diety!), ona władała magazynem, a pewna poparcia dr. Filipczuka nie ukrywała swej nieżyczliwości ani w stosunku do pielęgniarek (Polek!), ani wobec żołnierzy Polaków, nie mówiąc już o tych, którzy pochodzili z kresów wschodnich, a nie chcieli ulec jej namowom i zadeklarować się jako Ukraińcy.
Złośliwości jej przybierały różne formy: nie dostawali diet ci, którym to zlecono, nie wydawała rzeczy z magazynu, jak mundur czy pantofle dla tych, którzy już mieli zacząć ćwiczenia w chodzeniu, nie zostawiała w magazynie podręcznym ani jednej sztuki czystej bielizny osobistej czy pościelowej itp. Narażało to siostry pielęgniarki, jak Jaszczykównę czy Górkównę oraz autorkę tego artykułu na ustawiczne konflikty; wreszcie pewnego dnia ta ostatnia zapytała siostrę Józefę, dlaczego tak źle traktuje żołnierzy Polaków, skoro nikt z nas, ani PCK nie robi żadnych różnic, spiesząc z pomocą polskim żołnierzom bez względu na to, czy uważają się za Ukraińców, czy nie. Ta pozornie błaha sprawa przybrała jednak przykry obrót: zaczęło się od wezwania do dr. Filipczuka,, który nie szczędził ostrzeżeń-gróźb, a skończyło na aresztowaniu przez gestapo 4 grudnia 1940 r. właśnie w chwili wychodzenia do pracy do Szpitala.
Że siostra Józefa dała się dobrze we znaki chorym żołnierzom, świadczy również fragment z listu cytowanego już górala spod Zawoi, Bywalca, który m. in. pisze do siostry-pielęgniarki 16 maja 1940 r.[54]: „jeśliby siostra mogła w przyszłości wiedzieć to proszę kany się byndzie obracała ta przełożona to proszę notować żebyśmy mogli jej odwdzięczyć jeżeli powróci Ojczyzna”.
(Oczywiście postawa Ukraińców w tym Szpitalu nie odzwierciedla zachowania się ich całego narodu w ogóle w czasie II wojny światowej).
Trzy cywilne siostry Ukrainki (czwarta, Krystyna, doszła ze Skarbowej) starały się swoją nieżyczliwość maskować — tylko jednej z nich to się nie udało i to w przeddzień aresztowania piszącej o tym. Natomiast kierownik Szpitala u Jezuitów, Włodzimierz Pruc, w odczuciu polskiego otoczenia miał „podwójną twarz”. W każdym razie z nim bezpośrednio pielęgniarki konfliktów nie miały, a w rozmowie z piszącą te słowa, bez świadków, podkreślał zawsze, że żadne „rozgrywki” nic go nie obchodzą i czeka tylko końca wojny, by stąd wyjechać.
3 października 1940 r. przybył wreszcie ów zapowiadany już pod koniec stycznia administracji Szpitala na Skarbowej transport polskich jeńców z Niemiec. Tego samego dnia ulokowała się znowu przy bramie szpitalnej warta niemiecka. Transport składał się z przeszło 300 oficerów oraz szeregowych, wszyscy z gruźlicą płuc i gardła. A przecież byli to nie tak dawno jeszcze zdrowi ludzie — kategoria „A”! Opowiadali, jak to się stało. W czasie tej szczególnie surowej zimy trzymano ich pod namiotami. Przyszły zaziębienia, grypy i przy konsekwentnym niedożywieniu — gruźlica. Tylko nie wiadomo dlaczego od końca stycznia do października zwlekano z odesłaniem ich do kraju, a kiedy wreszcie dotarli do Krakowa, umierali tak, jakby im tylko na te drogę sił starczyło: jeden w bramie Szpitala, inny już na sali, kiedy go zawiadomiono, że żona jest przy wejściu, jeszcze inny wstrzymał się z odejściem o parę godzin, tyle, by popalić listy i uporządkować dobytek”. Żyd-żołnierz z gruźlicą gardła nie mógł już mówić, wodził tylko za lekarzami i siostrami proszącymi oczyma; młody jeszcze zupełnie Wielgasiewicz w czasie krwotoku ostatkiem sił, rwącym głosem błagał, że on jeszcze chce dojechać do mamy!
Siostry w obliczu tego zmasowanego cierpienia stanęły wobec nowych zadań. Najtrudniejsze z nich — to było zachowanie pogodnego, budzącego ufność wyrazu twarzy, bo ci chorzy w oczach lekarzy, w oczach sióstr nie tylko w słowach szukali nadziei, że mimo wszystko żyć będą. I tej nadziei starano się dopomóc. Pisząca to udała się do swego profesora z gimnazjum, ks. dr Władysława Kulczyckiego, wikarego parafii św. Mikołaja, a ten w najbliższą niedziele zaapelował z kazalnicy o przyjście z pomocą. I krakowianie zdali znowu „na piątkę” egzamin z ofiarności: znoszono szynki, słodycze, nawet torty, owoce i wreszcie pieniądze. Te ostatnie przeznaczało się na zakup w najbliższym sklepiku na ul. Kopernika mleka i masła.
Po wczesnej, szpitalnej kolacji odbywało się codziennie „obligatoryjne” dożywianie. Chodzący gromadzili się w jednej z największych sal, do leżących roznosiło się półlitrowe kubki mleka z jak największą ilością masła, potem dochodziły sprawiedliwie rozdzielane inne smakołyki. Do sal najciężej chorych, którzy nie wstawali z łóżek, tacę z „dożywianiem” nosił siostrze mianowany przez kolegów „adiutantem” (miał dziury w płucach, ale te płuca zdradzały tendencję do „zawłókniania się”), gdyż był jeszcze dość silny, najmłodszy rotmistrz 3 pułku szwoleżerów w Suwałkach, Adam Malewski. Z kolei siostra miała okazję podziwiąc stosunek tego człowieka do chorych, zwłaszcza szeregowych. Było w nim coś z serdeczności już nie wzorowej pielęgniarki, ale matki.
Nad transportem gruźlików objęli pieczę lekarze specjaliści, między innymi dr Tadeusz Obtułowicz. Ze strony PCK trwała nadal opieka przychodzących systematycznie pań, z Karoliną Lanckorońską na czele, która załatwiała prośby i wszelakie życzenia chorych (przychodziła m. in. i Jarzynówna, która zupełnie samotnym por. Sobczakiem, w bardzo ciężkim stanie, szczególnie się zajęła, a potem wyszła za niego za mąż). Stopniowo zwalniano silniejszych, zwłaszcza tych, co mieli rodziny, do domów, innych kierowano do sanatoriów, czym się zajmował PCK. I tak np. jeden z najmłodszych oficerów, Kazimierz Załoga-Błażewicz, 10 grudnia 1940 r. już z sanatorium w Świdrze pod Otwockiem, pisał: „Jest mi dobrze, czuję się dobrze. Przykro mi o tyle, że zdany jestem na ofiarność społeczeństwa. Dotychczas do powrotu do kraju nikogo o nic nie prosiłem”. O pracy siostry nie chciał pisać, gdyż, jak się zastrzegł, „boi się śmieszności jak diabeł święconej wody”, ale skończył list słowami: „pozostaję z szacunkiem-uwielbieniem” [55].
Niestety, mimo wszystkich wysiłków personelu lekarskiego i pielęgniarskiego ci chorzy umierali, czasem w ciągu jednego dyżuru nocnego — czterech! I to było najtrudniejsze. Umarł m. in. por. Szary, gdzieś z Poznańskiego, a więc z dala od rodziny, ale przecież nie od swoich! Niemcy zgodzili się na urządzenie mu pogrzebu z udziałem tych chorych towarzyszy, którzy mogli chodzić, a oficerów — z zachowaniem pasów. Czoło pochodu otwierali żołnierze niosący wieniec, oczywiście z biało-czerwonych kwiatów, po bokach jenieckiego szeregu wartownicy Niemcy w pełnym uzbrojeniu, ale i wielu mieszkańców Krakowa.
Komendant warty niemieckiej w Szpitalu u Jezuitów był, jak się okazało, zdolny do ludzkich odruchów i kiedy np. tenże rtm. Malewski, znany jeździec, zwrócił się do niego z prośbą, by mu pozwolił odwiedzić leżącego w klinice „pod 40” innego jeźdźca, olimpijczyka, Roycewicza — zgodził się, przy czym musiało to nastąpić przed południem pod opieką pielęgniarki (piszącej te słowa), która będzie odpowiedzialna za zaprowadzenie i odprowadzenie jeńca, nawet w pasie i z koalicyjką! Siostra zjawiła się, korzystając z wolnego przedpołudnia, „po cywilnemu”; wrażenie na przechodniach na widok rotmistrza w pełnej niemal gali — było piorunujące, jakby zjawę ze snów ujrzeli.
Niestety, nie wszyscy Niemcy na wartowni byli skłonni do ludzkich zachowań, jak wspomniany komendant; była i „wtyczka” esesmańska, snująca się po szpitalu, węsząca, wchodząca w czasie nocnego dyżuru do sali, gdzie siostry, mając wolną chwilę, przygotowywały bandaże, gaziki do sterylizacji, usiłująca sprowokować do rozmowy, ta sama „wtyczka”, którą pewnego dnia w czasie przesłuchań autorki tego artykułu na Pomorskiej wezwano dla konfrontacji. A Szpital u Jezuitów istniał dalej, trudzili się lekarze, trudziły się pielęgniarki, jak poprzednio, tylko, nie wiadomo z czyjej inicjatywy, codziennie wieczorem sale, w których zaaresztowana siostra pracowała, unisono odmawiały na jej intencję litanię do patrona spraw beznadziejnych; co więcej, przewieziony ze Szpitala na Skarbowej Ślązak, Jerzy Wagner, ten, który tam przeszedł amputację nogi, i budząc się z narkozy na cały Szpital wykrzyczał swoje umiłowanie polskości, wciąż jeszcze bez protezy, w mroźny grudniowy dzień powędrował o kulach do siedziby gestapo na ul. Pomorską, by
prosić za uwięzioną i wtedy dopiero „przypomniał” sobie, że zna język niemiecki.
Szpital jeniecki u Jezuitów istniał do marca 1941 r. Chorych, których nie można było skierować do obozów, gdyż wymagali dalszego leczenia, Ludwik Konior wraz z sanitariuszem odwieźli do Szpitala Wojewódzkiego w Radomiu. Niektórych ozdrowieńców, podobnie jak i tych z kliniki „pod 40”, przewieziono na ul. Loretańską do ojców kapucynów, gdzie mieścił się „Zakład dla Słabych Sekcji Charytatywnej Obywatelskiego Komitetu Pomocy w Krakowie” (lekarzem zakładowym była dr Maria Ferkówna; jak dowodzą kwity zachowane przez jednego z chorych, za utrzymanie płacił PCK, a koszt lekarstw ponosił Komitet)[56].
W diariuszu, pod datą 24 marca 1941 r., jako dwa najgodniejsze uwagi fakty odnotowano[57]: „W drugiej połowie marca zdemontowano naszą drukarnię i maszyny i inne części wywieziono i poumieszczano w różnych drukarniach krakowskich. A szpital św. Łazarza opuścił nasz dom”.
***
Habent sua fata nie tylko książeczki. Od połowy maja 1941 r. zaczęto ten szpital przygotowywać znowu na szpital wojskowy, ale… niemiecki. Prowadzący diariusz zapisał[58]: „23 czerwca komisja niemiecka, dr Weiss z lekarzami oglądnął nasz dom, a nam dano znać, że w przeciągu 36 godzin musimy opuścić cały dom. Nic nie pomogły przedstawienia W. O. Prowincjała, że gotów jest zbudować osobne mury, żeby Nasi [scil. jezuici, A. M.] nie stykali się z żołnierzami. Zaraz też Nasi zabrali się do pracy. Za pomoc żołnierzy niem. podziękowano. Zaproszono zaś do współpracy ludzi z miasta, zwłaszcza pielęgniarki od św. Łazarza dzielnie pracowały (…) również ogród zabrał szpital do swojej dyspozycji”. Ale że fortuna kołem się toczy…, 14 października 1944 r. Niemcy opuścili szpital, a kronikarz znowu notował: „Nasz szpital opuszcza wojsko zupełnie, a zabierają zeń wszystkie rzeczy kolegiackie: szafy, stoły, łóżka, kołdry, koce, kasliki, nawet lampy i wanny z łazienki i okna. Gmach ma przejąć »św. Łazarz« i urządzić tam szpital dla chorych z Warszawy”[59].
I jeszcze jedna notatka z 23 października 1944 r. „Nasz dom opuszcza wojsko, a wprowadzają się warszawiacy i chorzy, i zdrowi. Panuje tam zamieszanie”, a 26 października prowadzący diariusz donosi o zaopatrzeniu na ostatnią drogę „kilku chorych, którzy umarli z powodu choroby i wycieńczenia”.
Dopiero w czerwcu 1945 r. jezuici z prywatnych mieszkań w mieście zaczęli powracać do Kolegium, odzyskując po kilka pokoi, a 28 listopada 1945 r., jak informuje diariusz; ,,o godz. 4 po południu odbyła się konferencja w sprawie oddania naszym dalszych pokoi przez zarząd szpitala Czerwonego Krzyża. W konferencji wzięli udział dyrektor Szpitala dr Perzyński z upoważnienia Prezesa Czerwonego Krzyża p. Klemensiewicza i z naszej strony o. Superior Majcher w zastępstwie W. O. Prowincjała: o. rektor Krupa i o. Mayer”[60].
***
Autorka: Aleksandra Mianowska
Przedruk za Przegląd Lekarski – Oświęcim 1986 (s.61- 70)
Więcej o autorce: http://krakowianie1939-56.mhk.pl/pl/archiwum,1,mianowska,2278.chtm
[1] Por. S. Uhma, R. Bliźniewski: Polski Czerwony Krzyż 1919-1959. Warszawa 1959, PZWL, passim.
[2] S. Uhma, K. Bliźniewski: o.c.
[3] Por. S. Uhma: PCK w czasie wojny i okupacji. Kalendarz PCK, Kraków 1947.
[4] For. J. Wilk: PCK w czasie okupacji. Dziennik Zachodni 1946, nr 159.
[5] Por. A. Mianowska; Szpital jeniecki Polskiego Czerwonego Krzyża w Krakowie. Przegl. Lek. 1985, nr 1, s. 72-79.
[6] Kraków pod rządami wroga 1939-1945. Red. J. Dąbrowski, Kraków 1946, Biblioteka Krakowska nr 104.
[7] Artykuł St. Plapperta napisany w r. 1948 dla Przeglądu Ubezpieczalni Społecznych, nie umieszczony (u córki, Z. Plappert).
[8] Archiwum ojców jezuitów przy kościele Św. Barbary w Krakowie (dalej w skrócie AJ. rkp. nr 1468 od s. 156).
[9] AJ.
[10] Pismo Zarz. Okr. PCK (u autorki artykułu).
[11] Pismo…, tamże.
[12] Sprawozdanie Oddziału PCK w Krakowie (u autorki artykułu).
[13] Por. J. K. Kostrzewski: Państwowy Szpital św. Łazarza w Krakowie i kliniki UJ w czasie okupacji i na przełomie. Przegl. Lek. 1946 nr 1-3.
[14] Relacja dr. K. Smolarskiego w liście do autorki artykułu z 25 VI 1985 r.
[15] AJ.
[16] AJ.
[17] Relacja ustna dr. L. Koniora.
[18] AJ.
[19] Relacja…, por. przyp. 14.
[20] Por. J. Dąbrowski: o.c.
[21] Wspomnienia St. Plapperta (nie opublikowane; u córki, Z. Plappert).
[22] Por. J. K. Kostrzewski: o.c.
[23] AJ.
[24] AJ.
[25] Por. A. Mianowska: Ucieczka pilota Feliksa Szyszki. Życie Literackie 1982 nr 34.
[26] AJ.
[27] AJ.
[28] AJ.
[29] Pismo obecnie w posiadaniu autorki artykułu.
[30] List K. Smolarskiego por. przyp. 14
[31] Relacja pielęgniarki, M. Jaszczykówny z 29 VI 1985 r.
[32] Relacja pielęgniarki ochotniczki M. Górkówny z 30 VI 1985 r.
[33] List K. Smolarskiego por. przyp. 14.
[34] J. K. Kostrzewski: o.c.
[35] List K. Smolarskiego, l. c.
[36] Tamże.
[37] J. K. Kostrzewski: o.c.
[38] AJ.
[39] AJ.
[40] AJ.
[41] Fotokopie przekazane autorce artykułu przez W. Okoń-Henzel.
[42] T. Wroński: Kronika okupowanego Krakowa. Kraków 1974, Wydawn. Literackie.
[43] St. Kostka-Dąbrowa: Hitlerowskie afisze śmierci. Kraków 1983, KAW.
[44] List Okoń-Henzlowej do autorki artykułu.
[45] „Sztambuch”, udostępniony autorce artykułu przez właścicielkę, M. Górkównę.
[46] Bywalec, góral spod Zawoi, z amputowaną nogą.
[47] List u adresatki, M. Górkówny.
[48] AJ.
[49] AJ.
[50] AJ.
[51] List Z. Bebla do autorki artykułu.
[52] List do autorki artykułu.
[53] AJ.
[54] List do M. Górkówny (u autorki artykułu).
[55] List do autorki artykułu.
[56] Kwity u byłego pacjenta „na Skarbowej” i w klinice, Z. Bebla
[57] AJ.
[58] AJ.
[59] AJ. — Po powstaniu warszawskim i ewakuacji zlokalizowany został przy ul. Kopernika 26 w gmachu pojezuickim Szpital Ujazdowski wraz ze szpitalami Warszawa II i III pod oficjalną nazwą: Stadtische Krankenanstalten — Krakauer Jesuitenheim.
[60] AJ.
Serdeczne podziękowania dla Pana Janusza Bastera za przesłanie tekstu.