Samochody PCK oraz sanitariuszki na Rynku w Krakowie w 1939 roku, NAC Sygnatura: 1-C-899-6
fragment pracy dra Stefana Uhmy, „Polski Czerwony Krzyż na Ziemi Krakowskiej”
Kampania wrześniowa na Ziemi Krakowskiej i udział w niej P.C.K.
Od wielkiej mowy ministra spraw zagranicznych Becka wygłoszonej w sejmie w dniu 6 maja, odrzucającej żądania totalitarnych ustępstw Polski na rzecz Niemiec, nie było wątpliwości, że wojna jest nieunikniona.
Przeprowadzona drogą indywidualnych powołań częściowa mobilizacja, wzmożona akcja ćwiczeń ludności cywilnej w obronie przeciwlotniczej, przygotowanie schronów, zaostrzona kontrola wykonania zarządzeń co do opróżniania piwnic i strychów z materiałów palnych, rozprowadzanie przez zakłady pracy masek przeciwgazowych, musiały utwierdzać opinię społeczeństwa w przekonaniu o zbliżającej się katastrofie wojny. Milczały na ten temat praca i radio, zaprzeczały alarmom wojennym władze wojskowe i cywilne, aby nie dopuścić do paniki i chaosu, aby jak najdłużej utrzymać normalny bieg życia codziennego.
Dopiero w drugiej połowie sierpnia 1939, kiedy zaczęto na plantach i innych punktach miasta kopać rowy ochronne, gdy pocztą pantoflową podawano sobie wiadomości o zamierzonym opróżnieniu z mieszkańców domów przy ulicach Blich, Radziwiłłowskiej, Dietlowskiej, z powodu ich sąsiedztwa z torami kolejowymi, co może spowodować bombardowanie tych ulic, gdy koniec sierpnia w całym kraju w szeregu zakładów pracy wypłacano z góry pobory za trzy miesiące, a do Krakowa zaczęła napływać fala ewakuowanych ze Śląska pracowników urzędów i zakładów prywatnych, zrozumiano i uwierzono, że idzie wojna.
W styczniu 1939r. Ministerstwo Opieki Społecznej wydało „Instrukcję o organizacji ratownictwa sanitarnego w samoobronie przeciwlotniczej i przeciwgazowej”, według której w przysposobienie do ratownictwa sanitarnego w samoobronie przeciwlotniczej i przeciwgazowej obywateli, oraz domowych organów ratowniczo-sanitarnych przeprowadza na podstawie niniejszej instrukcji P.C.K.”.
Oddział Krakowski we współdziałaniu z Izbą Lekarską i Ubezpieczalnią Społeczną przeprowadził w Krakowie i powiecie krakowskim wiosną 1939r. 48- czternastodniowych kursów teoretyczno-praktycznych, na których przeszło 20.000 osób przeszkolono w ratownictwie sanitarnym.
W drugiej połowie sierpnia 1939r. przeprowadził P.C.K. na terenie Okręgu Krakowskiego mobilizację Pielęgniarek, Sióstr Pogotowia Sanitarnego i 23 Drużyn ratowniczo-sanitarnych, które miały pełnić służbę w instytucjach wojskowych i przewidzianych w planie mobilizacyjnym punktach odżywczych i kolumnach sanitarno-dezynfekcyjnych. Dalsze 82 drużyny ratownicze zostały przeznaczone do pracy w ramach obrony przeciwlotniczej ludności cywilnej.
Już w ostatnich dniach sierpnia niektóre placówki zetknęły się z falą ewakuowanych oraz dobrowolnie uchodzących mieszkańców Śląska, a od pierwszych godzin napadu wojsk niemieckich na Polskę w dniu 1 września rozpoczęła się na obszarze całego Okręgu gorączkowa praca ratownicza na wszystkich placówkach P.C.K. Trudno by było opisywać prace i wyniki poszczególnych placówek. Ratowanie życia ludzkiego – opatrywanie i transport do szpitali rannych, dożywianie wojska i ludności cywilnej przy ograniczonych przez działania wojenne możliwościach i pogłębiającym się przez nie chaosie, to problemy, które trzeba było opanować i natychmiastowym działaniem łagodzić.
Więc dla przykładu tylko przytoczę parę opisów tej pełnej poświęcenia społecznej służby.
Oddział P.C.K w Chrzanowie organizował zgodnie z planem mobilizacyjnym trzy punkty sanitarno-odżywcze na dworcach kolejowych Chrzanów, Jaworzno, Trzebina. Fale uchodźców ze Śląska znalazły w tych punktach pierwszą pomoc. Ciepła strawa, herbata, a przede wszystkim dobre słowo otuchy, były jakże pożądanym pokrzepieniem dla zagubionych, przerażonych i bezradnych podróżnych w nieznane. Nie brakło też i potrzebujących pomocy sanitarnej. W jednym wagonie wołają o krople na serce, walerianę, proszek na ból głowy, w zaś innym o opatrzenie zranionej ręki. Opanowane, uśmiechnięte życzliwe siostry cierpliwie wysłuchują skarg, próśb, podają potrzebne leki. A na punkcie w Jaworznie niemal równocześnie 13 kobiet-uchodźczyń zaskoczyło rozwiązanie, które szczęśliwie przebyły i matki i dzieci przy pomocy lekarza i pielęgniarek, chociaż warunki sanitarne w tych okolicznościach musiały być bardzo prymitywne.
W dniu 1 września lotnictwo niemieckie obrzuciło bombami dużą stacje kolejową Trzebinia. Zniszczono dworzec i szereg wagonów. Personel punktu sanitarno – odżywczego, wzmocniony przez dosłane z Chrzanowa drużyny ratownicze podjął akcję ratunkową, opatrując licznych rannych. Ciężko rannych zdołano z największym trudem odstawić do szpitala w Chrzanowie. A w dwa dni później, 3 września, wśród zaatakowanych bombami dworców kolejowych, uległ również zniszczeniu dworzec kolejowy stacji Słotwina – Brzesko, zwanej obecnie Brzesko – Okocim. W akcji ratowniczej wiele odwagi i poświęcenia wykazała żeńska drużyna ratownicza z Brzeska. Jedna z uczestniczek tej akcji tak ją przedstawiła w swoich wspomnieniach:
„ Od 1 września trwała masowa ucieczka Polaków przed posuwającymi się na wschód Niemcami. Pociągi osobowe i towarowe, przepełnione i wojskiem i ludnością cywilną, jeden po drugim zdążały w stronę Lwowa. Na stacji w Słotwinie zrobił się istny zator. Wszyscy oczekiwali katastrofy. Przyszła 3 września. Nad stację nadleciały w większej gromadzie samoloty niemieckie i urządziły straszliwą rzeź wśród uciekającej ludności. Pociągi obrzucono bombami zapalającymi. Samoloty goniły uciekających w panicznej trwodze ludzi i zniżając się bezkarnie wobec braku obrony przeciwlotniczej, strzelały seriami z karabinów maszynowych do bezbronnych i bezradnych. Nawet las nie dawał żadnego schronienia. Gdy wreszcie bombowce odleciały pozostawiły jako żniwo napadu płonące wagony, ponad 130 trupów, kilkakrotnie wyższą ilość rannych, oczekujących na pomoc i przerażony tłum kobiet, dzieci, które trzeba było siła wyprowadzać z palących się i grożących każdej chwili zawaleniem wagonów”.
Stacja Słotwina – Brzesko jest oddalona o 4 km od miasta Brzeska. Zaalarmowane miasto ruszyło z pomocą. Szybko stawiła się na miejscu katastrofy 20 osobowa drużyna ratownicza P.C.K. z Brzeska, prawie wyłącznie młode dziewczęta i kilka starszych kobiet. Po całym zajściu w pobliżu stacji wyszukiwano rannych, udzielano im pierwszej pomocy, rekwirowano pojazdy, którymi wysyłano ciężko rannych do szpitali w Bochni i Tarnowie. Ale Tarnów oddalony był o kilkanaście kilometrów, a dojazdowi do miasta groziło z godziny na godzinę przerwanie przez działania wojenne. Brzesko miało tylko ośrodek zdrowia. Więc tutaj skierowano resztę rannych. Zapełnił się rannymi ofiarami nie tylko ośrodek zdrowia, ale i budynek Wydziału Powiatowego. Ranni leżeli na stołach, zestawionych taboretach, na noszach, siennikach położonych na podłodze, a wśród tej jęczącej i płaczącej rzeszy ludzkiej uwijali się jedyni pozostali w mieście lekarze – Dr Jan Brzeski i przybyły do krewnych i tu zaskoczony wypadkami Dr Adam Peters. Ten zaimprowizowany szpital, obsługiwany przez drużyny P.C.K, działał przez kilkadziesiąt dni, a dopiero po objęciu władzy w mieście przez Niemców i ustaleniu się stosunków, rannych i chorych przewieziono dostarczonymi przez komendę wojskową samochodami do tymczasowego wojskowego szpitala w Krakowie.
Na zbombardowanej w tym samym dniu stacji Biadoliny Szlacheckie w akcji ratunkowej brała wybitny udział drużyna ratowniczek koła P.C.K. w Borzęcinie. Nie zawiodły też i inne wiejskie koła P.C.K w spełnieniu swych zadań. W sprawozdaniu koła P.C.K. w Szczepanowie, powiat Brzesko, znajduje opis wojennej działalności tego koła. W dniu 25 sierpnia 1939r. otrzymał zarząd koła zarządzenie starostwa, polecające zorganizowanie punktów sanitarnych na stacji Biadoliny i Sterkowiec. Dyżury w tych punktach objęły przeszkolone w 1938r. dziewczęta. W dniach 3, 4 i 5 września zbombardowano transporty wojskowe i ludności cywilnej. Zbombardowania były fatalne i spowodowały setki rannych. Przewodniczący Koła Władysław Duda z grupą dziewcząt przeszkolonych ratowniczek z Szczepanowa, Sterkowca i Wadowic wziął udział czynny udział w akcji ratowniczej. Lekarstw użyto z apteczki koła i z Oddziału w Brzesku. Po prowizorycznym opatrunku część rannych przewieziono do Domu Ludowego w Maszkienicach, część do Tarnowa, a lżej rannych rozlokowano w domach prywatnych.
„Biorąc czynny udział w niesieniu pomocy tym ofiarom wojny – byłem świadkiem odwagi i poświęcenia naszych dziewcząt, które tyle wykazały energii i hartu w tak strasznej sytuacji. Dziewczęta te były zdecydowane pójść wszędzie tam, gdzie było trzeba nieść pomoc.” .
Największy i najsilniejszy Oddział w Krakowie zorganizował i przekazał 14 drużyn ratowniczych dla wojska, 2 kolumny dezynfekcyjne i trzy punkty sanitarno -odżywcze. Gdy zaś w dniu 5 września pole walki zbliżało się do Krakowa, grupa 36 ratowników dowodzona przez ppłk Stolarza wyjechała poza miasto celem niesienia pomocy na drogach rannym od bomb i broni pokładowej uchodźcom i przechodniom.
Tak więc Okręg Krakowski PCK przeprowadził dość sprawnie mobilizację i w kilkudniowej zaledwie kampanii wojennej, wypełnił swoje zadania wobec armii i społeczeństwa. Znak Czerwonego Krzyża, symbol pomocy i nadziei, ratunku i ochrony, znaczył uruchomione placówki, czerwienił się na ramieniu lekarzy, sióstr, ratowników, którzy korzystając z tej tarczy ochronnej starali się być pożytecznymi w tych dniach ciężkich, pełnych grozy i niepewności. A wypadki spadały na głowy ludzkie z błyskawiczną szybkością, tak zdumiewająco nieoczekiwanie i takiej grozy pełne, że wyjątki tylko nie dały im się złamać i zachowały zdolność myślenia nie tylko o sobie. Wszak na krańcach województwa położone miejscowości – jak Zakopane, Żywiec, Limanowa, już 1 względnie 2 września zostały zalane przez powódź maszerujących wojsk niemieckich, a Kraków osłupiały widział jak 2 i 3 września przestał działać Urząd Wojewódzki, radiostacja i znikła z miasta policja. 3 września opuścił miasto prezydent z całą świtą urzędników z odebranymi Ochotniczemu Towarzystwu Ratunkowemu 4 sanitarkami, a od 4 września i Miejska Straż Pożarna tylko w drobnej części pozostawała na miejscu w sile 50 strażaków pod komendą st. ogniomistrza Edmunda Boblewskiego i z jednym tylko garniturem przyrządów do gaszenia ognia. Nawet szczotko-wozy do zamiatania ulic też ewakuowano.
Cóż więc dziwnego, że ulegając tej psychozie ucieczki przed wojną, ludność miasta w dużym procencie też chciała się ratować uchodząc z domów w kierunku wschodnim. Dworce kolejowe były oblężone przez tłumy cisnące się do każdego pociągu, inni w lepszej sytuacji próbowali jazdy samochodami, a wreszcie silniejsi, młodsi wierząc w siłę swych nóg maszerowali obok lub za cofającymi się oddziałami wojskowymi. Wśród tych ostatnich uchodźców było wielu takich, którzy znajdując się w ewidencji wojskowej nie zostali zmobilizowani, ale chcieli swój obowiązek wypełnić i mieli nadzieję, że na jakimś etapie tej wędrówki zostaną do armii wcieleni.
Wzywał zresztą do uchodzenia specjalnie ludność męską pełen energii dowódca wojskowy walk na falach eteru pułk. Umiastowski z Warszawskiej Radiostacji i nawoływał ludność całą do kopania rowów w poprzek dróg, wykładania dróg bronami chłopskimi kładzionymi zębami do góry, aby w ten sposób opóźnić marsz czołgów niemieckich. Miało się wrażenie, że w przygotowaniu wojny totalnej zapomniano o ludności cywilnej, pozostawiając ją całkowicie na łaskę losu i własnego instynktu samozachowawczego. Wrażenie niesłuszne. Prócz przygotowania obrony przeciwlotniczej, były też wydane zarządzenia do władz samorządowych, zlecające przygotowanie zapasów żywności dla zapewnienia wyżywienia ludności miejskiej, rozesłano nawet z Warszawy gotowe druki kart żywnościowych, miało wojsko instrukcje, aby w razie ewakuacji przekazywać magazyny żywnościowe samorządom na rzecz zaopatrzenia ludności cywilnej.
Zaatakowanie już w pierwszym dniu wojny przez skoncentrowane nad Polską lotnictwo Rzeszy węzłów kolejowych, mostów, dróg na całym niemal obszarze państwa, spowodowało olbrzymie trudności w utrzymaniu łączności, sparaliżowało transport kolejowy, wywołało przyspieszoną ewakuację władz centralnych z Warszawy, wycofywanie się urzędów i władz niższych z zagrożonych zajęciem przez nieprzyjaciela miejscowości.
W tych warunkach żadna siła ludzka nie była w stanie opanować przerażenia i nakłonić do spokoju, rozwagi poddaniu się swemu przeznaczeniu ogarnięte panika tłumy ludności miejskiej. Szukając ratunku w ucieczce na Wschód, porzucały całe rodziny swoje siedziby, zapełniały kolej i drogi utrudniając ruchy wojska, aby po kilku tygodniach czy miesiącach poniewierki wracać do swojego miejsca zamieszkania, w których nie zawsze znajdowano taki stan, w jakim je opuszczano.
Może bardziej bezradny wobec grozy wojny – mieszkaniec wsi, chłop z przywiązania do swojego warsztatu pracy siedział uparcie na miejscu, albo też uchodził dopiero przed bezpośrednim niebezpieczeństwem działań wojennych i chronił się w pobliskich lasach, czy sąsiednich wsiach, aby wrócić gdy tylko niebezpieczeństwo się odsunie. I oni głęboko przeżywali wrześniową katastrofę. Z żywym współczuciem i wielką ofiarnością żywili przechodzące oddziały naszych wojsk i dzielili się strawą z falami uchodźców bardzo często nie chcąc nawet słyszeć o zapłacie.
W dniu 6 września Kraków został zajęty przez wojska niemieckie. Zdawano sobie sprawę, że czeka nad długa i ciężka niewola pod niemieckimi rządami.
Ogólne przygnębienie zwiększały jeszcze kłamliwe komunikaty wojenne niemieckie według których, niezwyczajnie szybkie posunięcia niemieckich oddziałów wojskowych w kierunku Warszawy i wkroczenie ich do stolicy już w ósmym dniu rozpoczęcia działań wojennych nie tylko boleśnie dotknęło dowództwo polskiej armii, ale i wywołało najwidoczniej zamieszanie w szeregach polskich oddziałów wojskowych. Wojska polskie stojące poza obrębem Warszawy, ostrzeliwują ogniem artyleryjskim teraz własną stolicę. Jedynym skutkiem tego, z punktu widzenia wojskowego bezmyślnego ostrzeliwania zniszczenia obiektów, nie mających wspólnego z wojskiem – i niepotrzebne ofiary spośród ludności cywilnej stolicy.
Zdezorientowane i zgnębione społeczeństwo oczekiwało na zorganizowana akcję pomocy, koniecznej dla wszystkich, a tak licznych ofiar wojny.
Oczekiwano jej w pierwszej linii ze strony P.C.K. jako symbolicznego przedstawiciela suwerennej Polski, chronionego postanowieniami Konwencji Genewskiej. Ale huraganowe uderzenie wojny dotknęło też silnie i tą organizację. To samo społeczeństwo, które w czasie pokoju w swojej masie biernie odnosiło się do tej organizacji, wyrażało teraz swoje żale, że przecież P.C.K. na to istnieje, aby w każdej potrzebie było w stanie pomagać i ratować.