Ewakuacja szpitali warszawskich po kapitulacji Powstania Warszawskiego do Krakowa.
Po kapitulacji Powstania Warszawskiego Polski Czerwony Krzyż organizował ewakuację wszystkich szpitali warszawskich wraz z personelem. Część z tych szpitali (rannych wraz z personelem i sprzętem) przetransportowano do Krakowa.
Ewakuacja do Krakowa zaczęła się 18 października. Na stację Warszawa—Towarowa przewieziono wojskowymi samochodami ciężarowymi wszystkich podopiecznych, personel i sprzęt szpitalny — który miał zmieścić się w dwóch pociągach.
Za całość transportu odpowiadał dr Mikołaj Białokoz, współdziałali z nim lekarze: F. Przesmycki, Kazimierz Miszewski i Hieronim Bartoszewski. Niestety całą noc spędzono na dworcu, ponieważ transportu nie przygotowano. Po długich molestowaniach i reklamacjach pociągi nareszcie podstawiono 19 października, ale lokomotywy doczepiono dopiero nazajutrz. W pociągu łącznie umieszczono około 1000 osób, w tym personel, 70 osób chorych na czynną gruźlicę, rannych kwalifikujących się do transportu na leżąco i sporo podopiecznych geriatrycznych. 21 października pociąg zatrzymał się przy rampie kolejowej pod samym Krakowem. Oczekiwała tam już ludność przedmieścia, w tym głównie kolejarze, którzy wiedzieli o zbliżającym się transporcie z Warszawy. Roznoszono w dużych dzbanach gorącą kawę z mlekiem, chleb z masłem i wędliną. Okazywano tyle serdeczności i troski, że jak wspominał dr Białokoz wszyscy byli głęboko wzruszeni i tak gorącego przyjęcia już później w Krakowie nie doznano. Transport zatrzymał się na „końcówce” towarowej w Krakowie, skąd przewieziono wszystkich do budynków przeznaczonych na szpitale.
Chorych i rannych z ul. Jaworzyńskiej zaczęto przewozić do domu akademickiego. Wydarzenia z tego miejsca pobytu warszawiaków nie zostały opisane ani w prasie krakowskiej ani w późniejszych relacjach. Natomiast dzięki wspomnieniom dr. Białokoza znamy dość szczegółowe losy warszawiaków z drugiej części transportu. Przewieziono ich do szpitala Św. Łazarza, a ściślej mówiąc do stojącego naprzeciwko Domu Pojezuickiego przy ul. Kopernika 26. Szpital otrzymał własną kuchnię, pralnię i łaźnię, z której skorzystano natychmiast myjąc wszystkich chorych. Znaleźli w nim opiekę pacjenci z oddziału chirurgii urazowej, gruźlicy płuc, chorób wewnętrznych, geriatrii, chorzy z zaburzeniami psychicznymi, oddziały neurologii, chorób uszu, nosa i krtani oraz przewlekłych chorób oczu, a także osoby ukrywające się. Dyrektorem szpitala został dr Mikołaj Białokoz, jego zastępcą ppłk dr Tarnawski, przełożoną pielęgniarek — Zofia Kurkowa ze szpitala powstańczego przy ul. Marszałkowskiej 79, intendentem — Gaworowski ze szpitala przy ul. Żurawiej 31.
31 października przybył do Krakowa Szpital Ujazdowski. Zainstalował się w tym samym Domu Pojezuickim przy ul. Kopernika. Chorzy przywiezieni tym transportem, przeważnie pacjenci chirurgii urazowej, byli to ludzie młodzi, powstańcy.
Krakowiacy dowiedzieli się o przyjeździe powstańczych szpitali w parę dni później. Konspiracyjna prasa krakowska donosiła niezupełnie dokładnie: „Dnia 24 X 1944 przybył z Warszawy transport ciężko rannych powstańców — około 1500 osób, które zostały pomieszczone w szpitalu oo. Jezuitów i Św. Łazarza. Przywieziono również transport starców i staruszek, niejednokrotnie ludzie ci byli obłożnie chorzy, nie myci tygodniami, w najcięższych warunkach higienicznych. 600 z nich ulokowano w zakładzie miejskiej opieki społecznej”. (Małopolska Agencja Prasowa, 2 XI nr 41). Inna gazeta pisała: „Do szpitala Św. Łazarza w Krakowie przywieziono kilkuset rannych i chorych z Warszawy. Znajdują się oni w opłakanych warunkach, a zmniejszony wskutek kopania rowów personel sanitarny nie jest w stanie udzielić im należytej pomocy. Fatalne są też warunki aprowizacyjne. Niemcy w czasie sierpniowej ewakuacji Krakowa wywieźli ze szpitala cały magazyn żywnościowy, tak, że chorych żywi się głównie brukwią”. (Kurier Powszechny, 11 XI nr 21).
Szpital Ujazdowski w Krakowie
Wraz z przyjazdem do Krakowa Szpitala Ujazdowskiego powstała konieczność wyłonienia wspólnego kierownictwa do zarządzania administracją szpitalną. We wspomnieniach dr. M. Białokoza czytamy: „Przybyli zwrócili się w bardzo delikatnej formie z uwagą, że skoro oba szpitale znalazły się razem, powinny tworzyć jedną całość. Zgodziłem się z tym całkowicie. Wobec tego wyłoniła się jeszcze sprawa uzgodnienia, kto będzie dyrektorem szpitala, który po połączeniu się będzie przecież Szpitalem Ujazdowskim w Krakowie. (…) W toku dyskusji doc. Krotoski podał kandydaturę ppłk. dr. Stefana Tarnawskiego, który jest lepiej zorientowany w całokształcie naszego szpitala. Wszyscy czterej zgodziliśmy się na jego osobę, tym bardziej że miał »dryl« dyrektorski. Opisuję ten epizod, ponieważ Szpital Ujazdowski był w całym tego słowa znaczeniu naprawdę elitarny, i to przez długie lata. Dlatego stanowisko od starszego ordynatora wzwyż dawało bardzo wielkie prestiżowe prerogatywy. Szpital Ujazdowski w Krakowie zachował stylowo swój charakter wojskowy i nazwę, oczywiście w ścisłej tajemnicy. Oficjalnie, na zewnątrz, nosił tę samą nazwę co nasz szpital po przyjeździe do Krakowa i dopiero po wyzwoleniu miasta przez Armię Radziecką ujawnił swój prawdziwy tytuł już jako cywilny Szpital Ujazdowski PCK w Krakowie.
31 października nastąpiło objęcie władzy nad połączonymi szpitalami, tj. Szpitalem Ujazdowskim w Krakowie przez ppłk. dr. Stefana Tarnawskiego. Pułkownika tego, przedwojennego starszego lekarza kawaleryjskiego pułku, wąsatego, niewysokiego, o donośnym głosie, jowialnego pana, z miejsca przezwano „Panem Wołodyjowskim”. Z poczuciem humoru przyjął on to przezwisko. Dr Tarnawski zajmował się reprezentowaniem szpitala na zewnątrz, kontaktem z Polskim Czerwonym Krzyżem, pisaniem okólników i dorywczymi inspekcjami dotyczącymi porządku i czystości. Był to miły, towarzyski pan, o swoistych cechach, jakie dawała służba w kawalerii.
Wieczorami często zbierało się całe nasze stałe grono, czy to u dr. Tarnawskiego, który był bardzo gościnny, czy też u dr. Ankudowicza, który miał wielkie zalety towarzyskie i lubił przyjmować u siebie gości. Składało się ono oprócz osób wspomnianych przed chwilą, z prof. Kucharskiego, dr. Wali-górskiego i ze mnie. Czasem również przychodzili inni. Rozmawialiśmy, omawialiśmy zagadnienia zawodowe i zdarzenia dnia, dzieliliśmy się wspomnieniami bliskiej i dalekiej przeszłości, opowiadaliśmy anegdoty. Nieraz śpiewaliśmy pieśni wojskowe i patriotyczne. Do tego grona dołączyły się niebawem panie z Komitetu Pomocy Szpitalowi, rekrutujące się z zamożnej części społeczeństwa krakowskiego. Bardzo się bały działań wojennych, a zdawały sobie sprawę, tak jak i my, iż ofensywa zimowa Armii Radzieckiej lada chwila się rozpocznie i cieszyły się, że bliskie jest wyzwolenie Krakowa. Tu wodził rej nasz dr Tarnawski, cavalier charmant, lubiący towarzystwo płci pięknej, w czym nie był zresztą odosobniony. W ten sposób nasze wieczory towarzyskie nabrały pełniejszego klimatu dzięki towarzystwu dam i tego parler de rien, które tak odpręża umysły zmęczone całodzienną pracą.
Komitet pomocy zupełnie realnie pomagał szpitalowi i myślę, że dr Tarnawski był istotnie odpowiednim łącznikiem. W Krakowie zaczęto organizować różne komitety, by wspomóc wyrzuconych warszawiaków, m.in. zorganizowano też przy RGO Komitet Lekarski dla niesienia pomocy warszawskim szpitalom. Na jego czele stanął prof. Franciszek Ksawery Walter, sekretarzem został dr Jerzy Lebioda, a skarbnikiem dr Marian Ciećkiewicz, legionista, który dokonywał prawdziwych cudów, by tylko zdobyć fundusze. Z ramienia wysiedlonych wszedł do komitetu doc. Feliks Przesmycki, który pracując w szpitalu pojezuickim znał na bieżąco wszystkie jego potrzeby.
Z Krakowa szły też fundusze na wsparcie punktów sanitarnych, małych szpitalików w okolicach, m.in. w Zakrzewie, przyczółku schowanym wśród lasów koło stacji Słonie. Zawoził tam „zasiłki chorobowe” rannym powstańcom Warszawy mgr Stanisław Nowak, oficjalnie pracownik krakowskiego RGO i Ubezpieczalni Społecznej. Była to inicjatywa wicedyrektora Ubezpieczalni Eugeniusza Krwawicza, który pod pokrywką US, na rachunek US w Warszawie, wypłacił około 2 miliony zasiłków chorobowych ofiarom Powstania”.
W Zakrzewie znalazła się Maria Nowicka, która jeszcze będąc w Milanówku szukała dogodnego miejsca dla ewakuacji rannych ze Szpitala Elżbietanek. Oto jak wspomina: „W czasie pobytu w Milanówku nawiązaliśmy kontakt z proboszczem parafii Stronie—Zakrzów na Podhalu, który nam wskazał budynek b. „Strzelca” w Zakrzowie, położony w lesie.
Po uzyskaniu od Niemców (kolejarzy z Pruszkowa) trzech wagonów towarowych, w czym pomogła dobra znajomość języka niemieckiego i kilka butelek wódki, którą nie pamiętam już skąd zdobyłam, na przełomie października i listopada przewieźliśmy rannych wraz z całym wyposażeniem do Zakrzowa. W Krakowie uzyskaliśmy zgodę na firmowanie naszej dalszej działalności przez RGO, reprezentowaną przez prof. Tchórznickiego i księcia Woronieckiego. Musieliśmy się im ujawnić, że jesteśmy z AK i dopiero to skłoniło ich do wyrażenia zgody. Tak powstał w Zakrzowie „Dom Opiekuńczy RGO dla poszkodowanej ludności cywilnej z Warszawy”. Położony był w lesie, na terenie wsi Zakrzów, stacja kolejowa Stronie między Kalwarią Zebrzydowską a Makowem Podhalańskim.
W lutym 1945 r. po wyzwoleniu wyjechałam do Warszawy. W Zakrzowie pozostali w celu stopniowej likwidacji szpitala: dr Kazimierz Chmielewski, Jadwiga Skotnicka, siostra Pela i mgr Jan Kozarzewski”.
Warunki w Szpitalu Ujazdowskim pogorszyły się znacznie, gdy w grudniu zaczęły się mrozy. Opału było mało, budynku nie można było ogrzać, na korytarzach temperatura opadała często poniżej zera. Pisała o tym konspiracyjna prasa krakowska: „W szpitalu Św. Łazarza – Kopernika 15 i 17, gdzie leżą ranni i chorzy warszawiacy, temperatura na salach wynosi 10 stopni. Stare, liche koce kryją wynędzniałe ciała. Brak poduszek. Oczy spoglądają chciwie na podawany chleb. Ręce drżą, łzy (…). Niejeden z przerażeniem myśli o chwili wyzdrowienia, bo nie ma ubrania, nie będzie miał w czym wyjść na ulicę”. (Wiadomości, 13 I 1945, nr 9). Reporter gazety musiał być na salach, gdzie leżeli chorzy cywilni -ludzie w podeszłym wieku. Na chirurgii, gdzie zdrowieli ranni powstańcy, nastroje i warunki były znacznie lepsze.
Tymczasem władze niemieckie wzmogły na terenie Krakowa działalność represyjną, szczególnie w stosunku do przybyszów z Warszawy. Zaczęto mówić o wywiezieniu szpitala z Krakowa do obozu do Niemiec. Rozpoczęły się obławy uliczne, aresztowania na terenie miasta, wywożenie do obozów koncentracyjnych i egzekucje.
Wspomina dr Białokoz: „Którejś nocy usłyszałem wielki hałas w szpitalu, dobijanie się do drzwi wejściowych. Żandarmeria niemiecka w liczbie około 20 osób zjawiła się w celu zlikwidowania i wywiezienia naszego szpitala. Dyrektor Tamawski, cały nasz »sztab« i ja zeszliśmy na dół i w świetlicy szpitala zaczęliśmy się spierać z żandarmami, twierdząc, że nie mają prawa nas ruszać, bo jesteśmy pod ochroną konwencji zawartej z władzami niemieckimi i że wreszcie jest fizyczną niemożliwością ewakuować chorych i nas w tych warunkach. Argumentację naszą poparliśmy bardzo obfitą ilością alkoholu. Rozmowa zeszła na tory urzędowe. W końcu po solidnej libacji żandarmi odjechali. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, czy naprawdę chcieli nas ewakuować, czy chodziło po prostu o wyłudzenie wódki. Myślę, że to drugie.
Nadeszły Święta Bożego Narodzenia 1944 roku. Obchodziliśmy je w szpitalu szczególnie uroczyście. Wśród chorych, głównie z oddziału doc. Krotoskiego, znaleźli się plastycy, poeci i śpiewacy, którzy urządzili »szopkę«, coś w rodzaju kabaretu dowcipu i piosenki. Odznaczał się on dowcipną i trafną prześmiewnością, a czasem i złośliwością kupletów wymierzonych w całe kierownictwo szpitala wraz z ordynatorami i niektórymi innymi lekarzami i pielęgniarkami, znalazły się także wzajemne dowcipne rozliczenia między poszczególnymi chorymi. Damy-opiekunki, jak je nazywałem – »dobrodziejki«, dostarczyły chorym darów gwiazdkowych”.
Nadszedł styczeń 1945 roku. Rozpoczęła się ofensywa radziecka. Niecierpliwie oczekiwano wyzwolenia. Liczono dni, potem godziny. Budynek szpitala znajdował się w pobliżu Dworca Osobowego Kraków Główny. To właśnie dyktowało szczególną troskę o zabezpieczenie rannych i chorych w razie wybuchu na dworcu lub pobliskich torach kolejowych. Urządzono schrony w piwnicach. Ułożono plan ewakuacji do nich i plan służby przeciwpożarnej. Obawy dotyczące sąsiedztwa dworca okazały się słuszne. Wybuchły dwa wagony niemieckie z amunicją, i prawie wszystkie szyby wyleciały z okien. Był mróz. Trzeba było okna zabezpieczyć dyktą, bo szkła nigdzie nie można było dostać. Szpital znalazł się w rejonie ulicznych działań wojennych. Już wyzwolony, omal nie został ponownie zdobyty przez Niemców, którzy wykonali na tym odcinku przeciwnatarcie. Kontrnatarcie niemieckie załamało się i szpital pozostał już po stronie wyzwolonej. Chorych i rodziny pracowników umieszczono w schronach piwnicznych na czas ewentualnego niebezpieczeństwa działań wojennych i na czas bodaj prowizorycznego zaopatrzenia okien dyktą. Łóżka z ciężko chorymi i rannymi znosili do piwnicy nie tylko sanitariusze, ale również pielęgniarki i lekarze, wśród nich także starsi ordynatorzy oddziałów. W piwnicy w tym czasie usprawniał pracę i robił porządek dr Tarnawski. Był niezbędny tam, gdzie znajdowała się większość chorych, część pracowników i ich rodziny i gdzie trzeba było nieść słowa otuchy pod ponurymi sklepieniami piwnicznymi.
Po wyzwoleniu Krakowa, które, jak wiadomo, w lewo brzeżnej części miasta nastąpiło 18 stycznia, szpital przybrał oficjalną nazwę: Szpital Ujazdowski w Krakowie. W lutym nic zanotowano większych zmian osobowych. Poprawiły się warunki zaopatrzenia w narzędzia, leki i żywność. Okna zostały zaopatrzone ponownie w szklane szyby w ciągu paru dni po wyzwoleniu. Szpital został rozwiązany w maju 1945 roku.
Epopeja warszawskich szpitali nie kończy się na 1945 roku. Większość powstańczych lekarzy nie zmieniło swojego zawodu chociaż niektórzy wojenne doświadczenia okupili nerwicami, podobnie jak dr. „Brom” Zygmunt Kujawski. W wywiadzie udzielonym w miesięczniku „Stolica” wyznał: „Po tych przeżyciach musiałem z chirurgii zrezygnować (…) Zrobiłem drugą specjalizację, teraz jestem gastrologiem.”
Wielu wróciło do swych macierzystych klinik, jak prof. Jan Kossakowski do Kliniki Dziecięcej na Litewskiej w Warszawie, jak prof. Wiktor Dega i Jan Krotoski do rodzimego Poznania. Nie wszyscy jednak warszawiacy mogli wrócić do swego miasta a różne były tego przyczyny. Niezależność,odwaga, którą reprezentowali nie były pożądane w stolicy Polski Ludowej. Brutalne przerwanie tradycji patriotyzmu, solidarności, dyscypliny społecznej na prawie pół wieku wyrządziło miastu niepowetowane szkody, kto wie czy nieporównywalne ze zniszczeniem materialnym jakie pozostawili okupanci niemieccy. Tym bardziej warto przypomnieć ludzi, z których Warszawa może być dumna.
Fragment książki „Szpitale powstańczej Warszawy”, Maria Wiśniewska, Małgorzata Sikorska, Warszawa 1991 (s 254-265)