Samochód PCK z paczkami „Patronatu” dla więźniów (rycina jest reprodukcją archiwalnych zdjęć, wykonanych przez Henryka Kabata, pracownika „Patronatu” krakowskiego)
Stanisław Kłodziński
były więzień obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka nr 20019
Krakowski „Patronat” więzienny
Aby czytelnicy, zwłaszcza młodzi, lepiej zrozumieli znaczenie zorganizowanej w „patronatach” akcji pomocy więźniom w latach minionej wojny, należy przypomnieć ogólnie o swoistej sytuacji więźniów gestapo. Samo aresztowanie nie tylko było pozbawieniem wolności, lecz także bezpośrednio zagrażało życiu. Więźnia czekała bowiem śmierć w wypadku udowodnienia „winy”, a często też bez żadnych formalnych uzasadnień. O losie aresztowanego przesądzał fakt, że uwięzienie wynikało z ogólnego programu, mającego na celu biologiczne wyniszczenie narodu polskiego. Bez względu na wiek, płeć, zawód, pochodzenie społeczne i rodzaj zarzutów stawianych przez gestapo możliwości wydostania się na wolność były znikome.
Zagłada groziła więźniowi na różnych etapach po aresztowaniu. Mógł więc zginąć zakatowany w czasie śledztwa prowadzonego przez gestapo, tudzież w czasie pobytu w więzieniu, gdzie opłakane warunki sprzyjały załamaniu sił fizycznych i psychicznych, a choroby takie, jak gruźlica lub dur wysypkowy, łatwo atakowały wyniszczony ustrój więźnia. Śmierć w więzieniu mogła też być „przypadkowa” jako skutek np. represji strażnika, któremu „się podpadło” i który bez trudu mógł stwierdzić przekroczenie regulaminu; z zabicia więźnia nie musiał on się tłumaczyć. Ponadto więzień mógł być rozstrzelany jako zakładnik, sam niewinny, ale padający ofiarą represji, hitlerowski okupant bowiem powszechnie i bezprawnie stosował formy odpowiedzialności zbiorowej. Najczęściej zdarzało się, że winni i niewinni byli odsyłani z więzień do obozów koncentracyjnych, gdzie jako t7w. sehvtzhdftlindzy (odosobnieni) mieli czekać na zakończenie wojny i na rozprawę sądową. Ale wiadomo, że system tych obozów był tak obmyślany, że przeciętny więzień nie mógł tam przeżyć dłużej niż trzy miesiące. Pobyt w więzieniu gestapowskim był więc w praktyce ostatnim lub jednym z ostatnich etapów życia; od początku uwięzienia aresztowany wchodził w atmosferę śmierci i mordu.
W przeciwieństwie do zwykłych więzień, znanych sprzed wojny, gestapowskie były miejscem ścisłej izolacji, do którego z reguły nie docierały żadne interwencje z zewnątrz mimo usilnych starań rodzin, adwokatów, czy zakładów pracy. Próby przełamania tej bariery często kończyły się aresztowaniem osób interweniujących. Była to dodatkowa metoda terroru. Zasadniczo więc więzień gestapo był zdany wyłącznie na siebie. Tylko w nieznacznym stopniu mogło od jego osobistej, niezłomnej postawy zależeć ocalenie życia, gdy na przykład uparcie, mimo tortur, nie przyznawał się do winy. Metody śledztwa były tak brutalne i wyrafinowane, że niejednokrotnie nawet niewinni przyznawali się do sugerowanych im przewinień, czego wynikiem była później najczęściej śmierć.
Przebywanie w więzieniu gestapowskim było obwarowane samymi zakazami. I tak nie wolno było korespondować, przyjmować odwiedzin, nawet najbliższej rodziny, otrzymywać paczek z żywnością lub odzieżą, ani odwoływać się do wyższych władz. Szczególnie utrudniona była między innymi pomoc lekarska. Czas pobytu w więzieniu gestapowskim najczęściej nie był wynikiem kary sądowej, lecz zależał od doraźnej decyzji gestapo i różnych okoliczności, np. w wypadku przepełnienia cel rozstrzeliwano więźniów lub wysyłano ich do obozów, a tylko nielicznych niekiedy zwalniano. Obowiązujące regulaminy były w istocie fikcją i zależały od kaprysu strażników.
Mieli oni praktycznie nieograniczoną władzę nad więźniem. Żył on w stałym napięciu, gdyż w każdej chwili, w dzień lub w nocy, strażnik mógł wejść do celi, wezwać na dalsze śledztwo, wywołać na rozstrzelanie lub do transportu do obozu śmierci, zarządzić tzw. „sport”, tj. karne ćwiczenie, spowodować rewizję, znęcać się nad więźniami itd. Mógł jednak czasem wyprowadzić więźnia do lekarza, do łaźni, na „regulaminowy” spacer, a nawet podać papierosa, paczkę, czy „gryps”.
Więzień polityczny, który dostał się do celi, trafiał w określone towarzystwo różnego autoramentu. Współwięźniami mogli być inni więźniowie polityczni, a także pospolici kryminaliści, zboczeńcy, ludzie o odmiennych charakterach i poziomach intelektualnych, czasem umysłowo chorzy itp. Wśród tych ludzi nierzadko kryli się konfidenci nasłani przez gestapo w celu sprowokowania lub wyzyskania nieopatrznych wypowiedzi.
Warunki sanitarne cel i ich wyposażenie urągały nawet najprymitywniejszym wymaganiom. Najczęściej nie było nawet prycz, toteż więźniowie leżeli bezpośrednio na podłodze, czasem na słomie, czy siennikach, stłoczeni jeden obok drugiego. Rzadkim meblem był prymitywny stół, !ława lub stołki, jak również wiadro na nieczystości, miednica, dzbanek wody. Panował zaduch; okien zwykle nie wolno było otwierać; były one okratowane, z reguły zasłonięte „koszami” z desek lub blachy. Znacznie gorsze warunki napotykali więźniowie skierowani do „pojedynek”, izolatek, dunkelceli (ciemnic) itp. Osławionego, złego i skąpego jakościowo i ilościowo więziennego wyżywienia nie trzeba tutaj bliżej opisywać.
*
We wrześniu 1939 roku, po wkroczeniu do Krakowa wojsk niemieckich, w dawnym wojskowym więzieniu przy ulicy Montelupich zostały tylko mury i kraty. Od początku okupacji Krakowa zapanował w mieście terror i więzienie to zaczęło się zapełniać aresztowanymi. Administrację więzienia prowadziła Sicher heitspolizei. Więźniów pilnie strzeżono, lecz ich losami władze więzienne zupełnie się nie zajmowały. Warunki w więzieniu były niezmiernie prymitywne. Brak było słomy, sienników, kuchni więziennej, pralni, izby chorych.
W tej sytuacji z inicjatywy urzędników z polskiego jeszcze Zarządu Miejskiego z pierwszą pomocą więźniom Montelupich przyszło zgromadzenie szarytek z pobliskiego domu przy ulicy Warszawskiej 8. Akcją pomocy kierowała siostra Emilia (Kónigsmann), władająca biegle językiem niemieckim (ryc. 1). Już więc pierwsi więźniowie okupacyjnego Montelupich otrzymywali tą drogą podstawowe wyżywienie, czarną kawę i chleb rano i wieczór, a w południe zupę. Szarytki otrzymywały zapłatę w wysokości 30 gr za dzienne wyżywienie jednego więźnia. Żywność odbierali z klasztoru więźniowie eskortowani przez straż więzienną. Prócz siostry Emilii pomocą zajmowały się między innymi siostry Stanisława (Horowicz)i Rozalia (Działek). Wkrótce trzeba było przygotowywać pożywienie aż dla 600 uwięzionych.
W dniu 28 lutego 1941 roku gestapo przejęło prowadzenie kuchni w budynku więziennym, rezygnując z dalszej pomocy siostry Emilii.
Niestrudzona Emilia była nie tylko intendentką, lecz także konspiracyjnym łącznikiem między więzieniem a krakowskim społeczeństwem. Szarytki przemycały dla więźniów paczki od rodzin, czasem „grypsy” i przyjmowały do kotła kuchennego dary w naturze na poprawę wyżywienia. Krakowskie podziemie, będące dopiero w zalążku, potajemnie subwencjonowało już działalność kuchni siostry Emilii. Wkrótce też krakowska Sekcja PCK Opieki nad Jeńcami i Internowanymi włączyła się w tę pomoc, dostarczając słomy, odzieży, koców, żywności. Tą sprawą zajmowali się przede wszystkim Zygmunt Klemensiewicz (ryc.2, Obszerną biografię Z. Klemensiewicza nadesłał do redakcji „Przeglądu Lekarskiego — Oświęcim” dr Zbigniew Madeyski z Warszawy) Stanisław Plappert i Maria Kostrzewska (ryc. 3) z krakowskiego PCK. Wspomniana Sekcja zamieniła się w praktyce na sekcję opieki nad więźniami. Do pomocy zgłosiło się wiele firm, instytucji i organizacji. Na przykład już w grudniu 1940 roku Krakowska Izba Rolnicza zorganizowała dla więźniów Montelupich wieczerzę wigilijną; dzięki temu 560 uwięzionych mogło spożyć nawet rybę w galarecie, przygotowaną przez uczennice szkoły gospodarczej.
Wobec bardzo trudnej sytuacji żywnościowej krakowski PCK organizował dla Montelupich w porozumieniu z komendą więzienia wyjazdy do pobliskich dworów w okolice Słomnik, Proszowic, Miechowa, skąd przywożono dary, znaczne ilości słoniny, ziemniaków, kapusty, czy mąki. Pracownicy Sekcji wyjeżdżali po te towary gestapowskim autem ciężarowym, z gestapowcami i więźniami wyznaczonymi do pomocy. Dzięki temu w drodze powrotnej do miasta żywność nie była konfiskowana. Przy tej sposobności pracownicy PCK zbierali ukradkiem informacje o więźniach i więzieniu, często przekupując gestapowców wódką i kiełbasą.
Sekcja Pomocy Więźniom PCK działała od października 1939 r. do lipca 1940 r. Mieściła się przy ul. Pierackiego 19 (obecnie ul. Świerczewskiego) w budynku PCK. Intensywna troska o więźniów przejawiała się między innymi w tym, że PCK, reprezentowany przez Stanisława Plapperta i Stefana Trzebińskiego, uzyskał zgodę gestapo na dostarczanie także do innych więzień tzw. dystryktu krakowskiego paczek żywnościowych oraz słomy, sienników, prześcieradeł, koców, bielizny, lekarstw; pośredniczył między rodzinami a aresztowanymi. Sprawą tą zajęły się więc oddziały PCK w Tarnowie, Bochni, Nowym Targu, Zakopanem, Rzeszowie, Rabce i Sandomierzu. Więźniami w Wiśniczu opiekował się głównie krakowski oddział PCK, wysyłając im co tydzień paczki z żywnością, lekarstwami i odzieżą.
PCK nie był powołany statutowo do opieki nad więźniami, toteż w lipcu 1940 r. hitlerowskie władze ograniczyły działalność PCK tylko do akcji pomocy jeńcom wojennym. Pomoc więźniom politycznym włączono więc oficjalnie do Towarzystwa Opieki nad Więźniami Więzienia św. Michała w Krakowie. Towarzystwo to prowadziła — również przed wojną — Róża Łubieńska, a u władz niemieckich zarejestrowała je jako „Patronat”. Przy tym Towarzystwie stworzono podsekcję „Montelupich”, którą kierowali bezpośrednio Zygmunt Klemensiewicz i Maria Zazulowa, przy współpracy szerokiego społecznego aktywu, zwłaszcza krakowskich pań. Mimo formalnego zakazu PCK nieoficjalnie dostarczał tej podsekcji żywności, odzieży oraz lekarstw ze składnicy sanitarnej.
Pierwszą formą pomocy więźniom Montelupich, utrzymywaną również w latach następnych, było dostarczanie indywidualnych paczek, przynoszonych do „Patronatu” przez rodziny. „Patronat” gromadził paczki i w określonym dniu odwoził je do więzienia. Paczek tych było początkowo mało i pracownicy PCK nosili je w rękach, później w tym celu Maria Zazulowa wynajmowała dorożkę, wreszcie, gdy liczba paczek sięgała setek, przewożono je samochodami ciężarowymi lub autobusami.
Lecz i ta forma pomocy okazała się niewystarczająca. Poszerzenie działalności stało się możliwe w roku 1941, kiedy to w styczniu została powołana Rada Główna Opiekuńcza, a w jej zasięgu skoncentrowano wszystkie dotychczasowe poczynania społeczne. Działem RGO był Polski Komitet Opiekuńczy, a w jego skład wchodziła Sekcja Opieki nad Więźniami i ich Rodzinami. Dział ten, popularnie nazwany „Patronatem”, przeniósł się w kwietniu 1941 roku z budynku PCK przy ul. Pierackiego do nowego lokalu przy ul. Karmelickiej 41. Od czerwca tegoż roku ustabilizował się ostatecznie w osobnym domu przy ul. Kanoniczej 18.
„Patronat” objął swoją opieką oprócz więźniów Montelupich izbę chorych więzienia św. Michała przy ul. Senackiej, z filiami przy ulicach Wielickiej i Czarnieckiego, więźniów Wiśnicza, obóz pracy „Liban”, obóz w Pustkowiu; docierano również do więźniów Oświęcimia, początkowo drogami legalnymi, później wyłącznie konspiracyjnymi.
Prace „Patronatu” doskonale maskował zabytkowy budynek przy ul. Kanoniczej 18, wzniesiony w okresie jagiellońskiej świetności, pełen zakamarków, wielkich sal i głębokich piwnic. Grube kamienne mury tłumiły rozgwar wywoływany codzienną krzątaniną dziesiątków ludzi, a ustronna, pełna szlachetnego dostojeństwa ulica zabezpieczała ich przed nadmiernym zainteresowaniem niepożądanych oczu. Ulice to codziennie przemierzały dziesiątki kobiet, uznojonych boleścią. Milcząc, wchodziły w mroczną sień domu i skręcały schodami w górę, gdzie na pierwszym piętrze, w sekretariacie, znajdowały słowa pociechy, poradę i pomoc.
Najczynniejsi wśród pracowników „Patronatu” byli prezes Zygmunt Klemensiewicz, Maria Zazulowa, znana wśród Niemców z Montelupich jako „Czarna Pani” z racji jej stroju i Irena Kuśnierzewska — „Lila”, kierowniczka administracyjna (rys. 4).
Zygmunt Klemensiewicz obejmował szeroko całość spraw „Patronatu”, wskazywał kierunki działania i koncentrował uwagę na zdobywaniu środków pomocy. Natomiast Maria Zazulowa zajmowała się w zasadzie wszystkim i była, podobnie jak prezes, przykładem niestrudzonej siły i oddania ludziom. „Lilka” — Kuśnierzewska, oprócz kas jawnej i nielegalnej, zajmowała się sprawami wewnętrznymi tej prawdziwej fabryki pomocy. Pracowało tam jeszcze stale kilkanaście innych osób.
Przez cały czas okupacji, dwa razy w tygodniu, we wtorki i piątki, zajeżdżało na więzienny dziedziniec ciężarowe auto „Patronatu”, wypełnione po brzegi paczkami i żywnością dla więźniów (rys. 5). W samochodzie, obok kierowcy, siedziała zawsze Maria Zazulowa, często Zygmunt Klemensiewicz oraz niektórzy inni pracownicy „Patronatu”. Starali się oni przy sposobności przyjazdów do więzienia zbierać informacje o stanie więźniów, o nowo przybyłych, o wywiezionych do obozu, o rozstrzelanych.
Trzeba było wtedy wszystko widzieć nie patrząc.
Gdy zbliżała się pora przyjazdu samochodu ciężarowego na dziedziniec Montelupich, do uszu więźniów dochodził najpierw oczekiwany charakterystyczny turkot. Ukradkiem, przez dziury i szpary w koszach, zasłaniających okna cel, wypatrywali oni samochodu obładowanego paczkami i żywnością, lekarstwami i odzieżą. O przyjeżdżających pracownikach „Patronatu” mówiono jak o członkach rodziny. Marie Zazulową nazywano „Ciotką”, a Klemensiewicza, którego łysa głowa świeciła na podwórku więziennym, zwano „Wujkiem”. Gdy sytuacja na frontach stawała się dla Niemców niepomyślna, Klemensiewicz, stojąc przy samochodzie, pozorował grę na nieodłącznej łasce i rozglądał się przy tym, jak podwórkowy grajek, po zasłoniętych oknach cel.
Paczki dla więźniów składały się zwykle z półkilogramowych kawałków chleba, smarowanych grubo tłuszczem i mielonym bekonem z cebulą, czasem z dodatkiem soku cytrynowego, sproszkowanych witamin, porcji –kapusty (30 dkg) lub marmolady (30 dkg). Chleb był opakowany w pergamin i spięty gumką. Te gumki przez jakiś czas więźniowie wyzyskiwali do wystrzeliwania „grypsów” poza mury wiezienia. Na przykład dzięki tak wyrzuconemu „grypsowi” dowiedziała się 1 lipca 1940 r. konspiratorka Irena Ulan o planowanej na dzień następny ucieczce Stanisława Marusarza, Aleksandra Bugajskiego, czyli „Halnego” i innych osadzonych w celi śmierci. Niestety, ten sposób porozumiewania się został wykryty; pociągnął za sobą kary i zakaz używania gumek do pakowania. Odtąd żywność musiała być dostarczana tylko w pudelkach, co było dodatkowym utrudnieniem i zwiększeniem kosztów i pracy „Patronatu”.
Oprócz paczek indywidualnych dostarczano wprost do kuchni więziennej także ziemniaki, kapustę, jarzyny, makaron itp. Dowożono słomę, zmieniano stare sienniki na nowe, dostarczano kocy i prześcieradeł, zajmowano się praniem i naprawianiem odzieży. Gdy jednak więźniowie dokonali częściowo udanej ucieczki, opuszczając się na prześcieradłach z pierwszego piętra na podwórze więzienia, a następnie forsując mur na ramionach kolegów — chodzi o ucieczkę Marusarza i innych — zarząd więzienia zakazał dostarczania prześcieradeł.
Do kwietnia 1941 r., tj. tak długo, dopóki: nie otworzono pralni w więzieniu Montelupich, „Patronat” zajmował się praniem i naprawą brudnego i zużytego odzienia. Przez cały okres okupacji zasilał więzienną izbę chorych lekarstwami, materiałami sanitarnymi, a pod pozorem środków farmaceutycznych przemycał setki flaszek z tranem, witaminami, odżywkami itp.
Spośród więźniów-lekarzy, pracujących w izbie chorych, zasłużyli się na Montelupich miedzy innymi doktorzy Józef Garbień, Emanuel Hałacz, Stefan Budziaszek, Szczepan Kruczek, Janina Kościuszkowa i wielu innych. „Patronat” realizował recepty wystawiane przez lekarzy-więźniów. Lekarstw dostarczali hojnie właściciele aptek oraz Składnica Sanitarna PCK.
Nie tylko poprawę kondycji fizycznej więźniów, ale takie ich stanu psychicznego uzyskiwano „organizując” dodatkowe paczki np. zdrowotne lub wysyłane do więzienia z okazji Nowego Roku, Wielkanocy, Zielonych Świąt, Bożego Narodzenia, a także dnia Św. Mikołaja. Paczki te były bardziej obfite, zawierały wędlinę, słodkie, pożywne pieczywo, zwykle gałązkę jedliny. Do paczek na Święta Bożego Narodzenia dołączano kartoniki z opłatkiem położonym na gałązce zieleni, przepasanej czerwonym kolorem. Opłatek przekazywał narodowe barwy, tradycje i życzenia. Na Święta wielkanocne do paczek żywnościowych dołączano w pudełeczku maleńkiego cukrowego baranka z chorągiewką — symbolem Zmartwychwstania.
Na uwagę zasługuje technika pracy „Patronatu”, szczególnie nasilonej w okresach przygotowywania paczek świątecznych. O tym relacjonowała Irena Cieślicka w swoim nie opublikowanym sprawozdaniu 20 czerwca 1947 roku. Na długo przed Świętami zdobywano środki pieniężne i żywność. Na apel „Patronatu” odpowiadało społeczeństwo. Pomagały dwory, zamożniejsi chłopi, cechy krakowskie, zwłaszcza piekarze, masarze, cukiernicy; gromadzono chleb, bułki, strucle, pierniki, wędliny, słodycze, owoce, jarzyny, czosnek, nabiał. Dary te gromadzono w punktach odbioru, najczęściej w Kocmyrzowie, Proszowicach, Michałowicach, Słomnikach, Kazimierzy Wielkiej. Pokonywano niezmierne trudności, uzyskując w landwirtschaftsamtach zezwolenia na przewóz żywności do miasta, zdobywano środki komunikacyjne i benzynę, ściśle reglamentowane w okresie okupacji. Z jednego zezwolenia korzystano kilkakrotnie, przewożąc bogatszy asortyment niż dozwoloną kaszę i groch. Było to bardzo ryzykowne.
Żywności dostarczały do „Patronatu” także zamożniejsze rodziny uwiezionych. Nie brakowało wzruszających darów pieniężnych i słodyczy, pochodzących ze zbiórek wśród młodzieży szkolnej. Gromadzono lalki, zabawki, kredki, książki itp., ofiarowywane przez najmłodsze dzieci tym dzieciom, którym zabrakło ojców i matek, zamkniętych w więzieniach i obozach. Liczne mieszkanki Krakowa zgłaszały się do segregacji produktów, obierania jarzyn, gotowania i smażenia potraw, pakowania paczek, a chętni mężczyźni pomagali przy znoszeniu i ładowaniu do aut tysięcy kilogramów przygotowywanych darów.
Dom „Patronatu” przy ul. Kanonicznej 18 zmieniał się w okresach przedświątecznych jak gdyby w wielką manufakturę, w której każdy miał wyznaczoną pracę i stanowisko. Praca szła tam w rytmie dziennych i nocnych zmian. Przy stolach wzdłuż dwóch największych izb stało przez całą noc kilkanaście osób, sporządzających systemem taśmowym paczki dla więźniów. Zawartość ich była poprzednio przygotowana, opakowywana w pergamin lub umieszczana w woskowanych pudelkach.
Na każdym kroku widziało się krzątających pracowników, zajętych przycinaniem papieru i sznurków, pieczętowaniem pudełek, krajaniem chleba, ciasta, wędlin, napełnianiem faseczek woskowanych porcjami marmolady, sałatki jarzynowej, ważeniem, pakowaniem w torebki pierników, cukierków, papierosów, płatków owsianych, smażonych z cukrem i miodem, przebieraniem jabłek, cebuli i czosnku, krajaniem i pakowaniem mydła, odsypywaniem proszku do zębów. Inni zajmowali się przygotowaniem gałązek jedliny i przywiązywaniem opłatków.
Osobna grupa kobiet pracowała w kuchni, przygotowując setki litrów barszczu wigilijnego, makaron z makiem i bigos. Niejednokrotnie mdlały z gorąca i wycieńczenia, gdy przyszło wykańczać świąteczne dania i zlewać z kotłów do beczek, blaszanek czy wielkich skrzyń.
W roku 1941 wysłano na Montelupich, na Święta Bożego Narodzenia, 1100 paczek żywnościowych, każda o wadze 3 i pół kilograma i wartości według ówczesnych cen 90 zł. W r. 1943 na te same Święta zawieziono na Montelupich 1800 paczek po 4 i pół kilograma, wartości 100 zł każda.
Jednym z prawdziwych wyczynów kuchni „Patronatu” było przygotowanie, przyprawienie i usmażenie w ciągu jednej doby 600 kg szpinaku dla więźniów Montelupich. Ogrom tej pracy najlepiej zrozumiałyby gospodynie domowe, znające specjalnie nużący i skomplikowany przebieg przyrządzania szpinaku. Rankiem piętrzyły się w salach domu przy ul. Kanoniczej poukładane w stosy, sięgające sufitu gotowe, powiązane paczki, stojące rzędem beczki i baniaki.
Po ekspedycji paczek i dań świątecznych do więzień i obozów przygotowywano uroczystość . dla dzieci. Uprzątano miejsca całonocnej pracy, wstawiano choinkę, przystrajano ją zabawkami i świeczkami, przestawiano stoły, rozkładano zebrane zabawki i przygotowywano prezenty ze słodyczami dla dzieci.
Organizacja zasobów materialnych była poważnym zadaniem krakowskiego „Patronatu”. Nigdy by nie uzyskano tak znacznej ilości różnorodnych produktów i środków, gdyby nie daleko idąca ofiarność patriotycznie nastawionego społeczeństwa; choć samo znajdowało się w warunkach głodowych, podlegało stałym rekwizycjom i konfiskatom i ulegało systematycznemu ubożeniu, mimo to potrafiło tą resztą dzielić się z innymi.
Akcja „Patronatu” musiała być ze zrozumiałych powodów ostrożna i opierała się na zaufaniu; z reguły nie wystawiano pokwitowań. Aby zbiórki te nie miały jednostronnego charakteru ofiary, zorganizowano symboliczną sprzedaż takich pamiątkowych przedmiotów, jak obrączki i krzyżyki, a ponadto w okresie świąt sprzedawano jeszcze opłatki, palmy, baranki, obrazki. Od jesieni 1939 roku PCK w Krakowie rozpoczął produkcję i sprzedaż srebrnych i posrebrzanych obrączek według projektu prof. Raszki. Był na nich symbol PCK, równoramienny krzyż .z gorejącym sercem obrzeżonym cierniami i widniała wyryta data: 1939. Na ten cel Sekcja PCK przeprowadziła zbiórkę srebra, a obrączki wykonała pracownia brązownicza, przed wojną należąca do Uniwersytetu Jagiellońskiego. Srebrna obrączka kosztowała 10 zł, a posrebrzana 5 zł. Pierścionków sprzedawano przeciętnie około 100 sztuk dziennie, co dawało miesięczny dochód około 30 tysięcy zł. Akcja zbiórkowo-imprezowa przyniosła do kasy „Patronatu” w r. 1941 — 7446 zł. w r. 1942 — 35089 zł. Wówczas np. 1 kg chleba kosztował 5,25 do 8 zł, a 1 kg słoniny 25-50 zł. W roku 1944 z akcji zbiórkowej wpłynęło 137 554.10 zł. Za prowadzenie tej akcji gestapo aresztowało Zofię Buczeniewską, Zygmunta Klemensiewicza, Krystynę Ładomirską i Zofię Szydłowską.
Już od maja 1940 r. „Patronat” otrzymywał fundusze ze środków Polski podziemnej. Dotacje te po zużyciu były potajemnie rozliczane. Niektóre kwoty wprowadzono do ksiąg oficjalnych, podając fikcyjnych ofiarodawców. „Patronat” otrzymywał fundusze od dyrektora RGO, Edmunda Seyfrieda. Warto podać kilka liczb, świadczących o wzrostach finansów w tej tzw. „lewej” kasie „Patronatu”. W roku 1941 przy chody wynosiły zł 48 253.— a w roku 1944 —3 602 293,65 zł. Rozchody były niewiele niższe od przychodów. Łącznie „Patronat” otrzymał w okresie okupacji z funduszów nieoficjalnych blisko 5 milionów złotych (4 818 362,64 zł).
Dużą rolę Odegrała pomoc- towarowa ze strony Krakowskiej Izby Rolniczej, w której zasłużyła się między innymi Zofia Kowalska. Izba korzystała m. in. z ofiarności ludności wiejskiej, kół gospodyń wiejskich, Szkoły Agronomek w Rabie Wyżnej, Związku Hodowców Pszczół, stąd cukier, Związku Młynarzy Powiatu Miechowskiego, Związku Plantatorów Tytoniu itd. W samym Krakowie pomagały Spółdzielnia Rolnicza „Jedność” przy ul. Reformackiej, Małopolski Związek Mleczarski, Spółdzielnia „Społem”, firma Gablenz i Syn, Stowarzyszenie Kupców Polskich itd., a także korzystano z ofiarności poszczególnych osób, jak właścicieli piekarni: Długoszewskiego, Gądka, Menzla-Karłowskiego, Koczorowskiej, Malinowskiego, cukierni: Maurizia, Noworolskiego, Wintera, Danka, firm rzeźniczych: Zaczka, Kusionowicza, Różyckiego. Papieru i tektur dostarczała firma Aleksandrowicza, fabryka Pacanowskiego i wytwórnia „Herbewo” kartonów i pudelek. Pracę „Patronatu” wspomagały różne sklepy i zakłady. Trudno nawet przykładowo przytaczać tutaj nazwiska osób zasłużonych dla „Patronatu”, których są całe setki.
Oprócz naszkicowanej już pomocy w postaci żywności, odzieży, leków, środków sanitarnych, dostarczania paczek, zabezpieczania depozytów więźniów wywiezionych i rozstrzelanych, wysyłania posiłków więźniom izby chorych w Flaszowie itp., „Patronat” ponadto zajmował się pomocą więźniom zwolnionym z więzień, dając zasiłki pieniężne, żywność, noclegi, załatwiając bilety kolejowe, czy też dostarczając odzieży, rodzinom więźniów udzielał zapomóg pieniężnych, żywności, odzieży, zabezpieczał pomoc lekarską, dbał o dożywianie dzieci, starał się dla potrzebujących nieletnich o rodziny zastępcze; oprócz opisanych akcji, np. świątecznych, „Patronat” krakowski prowadził akcję pomocy ewakuowanym z Warszawy po powstaniu, akcję pomocy zbombardowanym na terenie Krakowa, załatwiał transporty paczek dla warszawiaków znajdujących się w Rzeszy, wysyłał paczki dla zatrudnionych na robotach przymusowych, a bezpośrednio po wyzwoleniu podjął akcję pomocy więźniom powracającym z obozów koncentracyjnych, zarówno Polakom, jak i cudzoziemcom.
Tematyka dotycząca pracy „Patronatu” na ziemiach polskich okupowanych przez Niemców powinna być przedmiotem specjalnego, wyczerpującego opracowania. W przedstawionym tutaj wycinkowym, referatowym szkicu należy wreszcie dodać, że efektywność pracy tej instytucji zależała między innymi od różnych nastrojów, zarówno wśród poszczególnych gestapowców z ul. Pomorskiej, jak też komendantów i funkcjonariuszy więzień. Zależała też od aktualnej sytuacji politycznej. Pertraktacje na temat dostaw żywności, leków i innych środków, prowadzone z gestapo, niejednokrotnie popierano łapówkami, które funkcjonariusze przyjmowali na ogół chętnie. Pod pozorem porządku udało się np. wprowadzić tzw. karty zapotrzebowania, czyli bedarfscheiny (Tekst bedarfscheinu podano na końcu artykułu), na których nowo aresztowany więzień mógł wypisać imię, nazwisko i numer celi oraz podkreślał wymienione na takim zapotrzebowaniu potrzebne przedmioty. Często tą drogą wiadomość o losie zaginionego docierała poprzez „Patronat” do rodziny lub ugrupowania konspiracyjnego.
Również za pośrednictwem „Patronatu” zarząd więzienia odsyłał rodzinie tzw. depozyt rozstrzelanego czy odesłanego do obozu. Często znajdowały się w nim różne sekretne informacje. Przy wręczaniu tych depozytów zainteresowanym znajdował zwykle ujście pierwszy impuls odczuć wywołanych hiobową wiadomością. Dobroć i takt, z jakim pracownicy „Patronatu” podchodzili do rodzin ofiar, zjednywały tej organizacji szacunek i uznanie.
Również organizacje podziemne bez względu na ich zabarwienie polityczne korzystały z ułamkowych informacji zebranych przez pracowników „Patronatu” na temat aresztowanych i ich losów. Do dnia dzisiejszego zachował się niezwykły dokument tych czasów w postaci nielegalnej kartoteki nazwisk więźniów Montelupich. Kartoteka ta, założona w r. 1941 z inicjatywy członka ZWZ, Wincentego Heina, zawiera około 10 tysięcy nazwisk, znajduje się w 27 pudełkach od zapałek, każda kartka jest bibułką do papierosów z odpowiednim wpisem.
Tak więc oprócz oficjalnej i półoficjalnej działalności „Patronat” prowadził akcję czysto konspiracyjną. W magazynach „Patronatu” często były przechowywane środki opatrunkowe dla oddziałów partyzanckich i środki wybuchowe, przewożone następnie do określonych punktów przez łączniczki, zazwyczaj w wózkach dziecinnych, z niemowlęciem maskującym zawartość.
Podsekcja „Patronatu”, zwana „Grupą Oświęcim”, prowadzona głównie przez Teresę Lasocką (ryc. 4), trudniła się szeroką akcją nielegalną. Jej celem było dostarczanie więźniom Oświęcimia leków, środków żywnościowych i odzieżowych. Między Oświęcimiem a Krakowem toczyła się szeroka korespondencja, odkrywająca i dokumentująca okropności obozu.
Innym przykładem konspiracyjnej działalności „Patronatu” są ucieczki więźniów, którzy z powodu choroby dostali się do szpitali krakowskich. Oprócz znanej ucieczki byłego dyrektora Wodociągów Miejskich w Krakowie Tadeusza Orzelskiego, opisanej przed kilku laty w „Przeglądzie Lekarskim — Oświęcim”, należy wspomnieć o ucieczce Władysława Kruczka, który wydostał się z pilnowanej separatki w tzw. czerwonej chirurgii przy ul. Kopernika w ten sposób, że na odcinkach drogi ucieczki czekała kolejna łączniczka, przysłana przez „Patronąt”, podająca uciekającemu poszczególne części garderoby, jak spodnie, marynarkę, płaszcz; kapelusz. Zbieg, przyzwoicie ubrany, wyszedł przez bramę szpitalną na ulicę, gdzie czekała na niego umówiona dorożka. Znacznie wcześniej udało się uciec więźniowi Józefowi Podgórcowi, pochodzącemu z Bochni. Zgłosił się on jako fachowiec wraz z innymi do naprawy dachu budynku sióstr szarytek przy ul. Warszawskiej 8. Stamtąd niepostrzeżenie zsunął się z dachu po rynnie i uciekł (gestapo aresztowało go powtórnie w r. 1944 i skierowało do obozu Gross-Rosen).
Często pracownicy i pracownice „Patronatu” potrafili na czas przesłać ostrzeżenie o mającym nastąpić aresztowaniu. Wiadomość taka mogła nadejść do „Patronatu” „grypsem” lub być przechwyconą w przelocie od więźnia przy przejściu przez korytarz więzienny do kancelarii, gdzie starali się dotrzeć pracownicy „Patronatu”. Czasem w kancelarii więziennej udawało się zerknąć na wykazy nowo uwięzionych, czasem można było odczytać nazwiska z kartek przypiętych do depozytów prowizorycznie złożonych w tym pomieszczeniu.
Ludzi tzw. spalonych „Patronat” starał się umieszczać w konspiracyjnych mieszkaniach lub w okolicznych majątkach ziemskich, jak np. w Naramie w powiecie proszowickim, gdzie Zofia Aleksiukowa zamieniała ich w rzekomych pracowników majątku.
Praca w krakowskim „Patronacie”, choć niezmiernie skomplikowana, była harmonijna. Każdy bez dyskusji oddawał swój czas i swoje ręce przydzielonej mu robocie. Starał się jak najdokładniej wywiązać się z zadania. Nie zdarzały się uchybienia, nie było sporów i bezcelowych dyskusji. Nie było też pochwał i słów uznania. Praca, mała czy duża, były jednakowo traktowane. Każdy, kto przychodził pracować dla „Patronatu”, dawał z siebie maksimum wysiłku. A przychodziły tam zarówno młode dziewczyny, jak i podeszłe wiekiem, siwe panie, zarówno nieletni chłopcy, jak i emeryci. Było obojętne, czy pracująca jest np. dozorczynią, czy żoną profesora uniwersytetu. W razie potrzeby jedna i druga chwytała szczotkę i szorowała podłogi, obierała ziemniaki, wymiatała śnieg, pomagała ładować paczki na samochód. W „Patronacie” panowała atmosfera równości, spokoju i pracy.
Przedstawiony opis działalności „Patronatu” na rzecz więźniów mógłby wywołać błędne wyobrażenie, jakoby wszystkim więźniom stwarzało się wygodne warunki bytu. Olbrzymi wysiłek społeczeństwa polskiego, zmierzający do ulżenia doli aresztowanych, do osłabienia skutków bestialstwa i terroru, był jednak w praktyce, w ogólnej skali tylko symbolem. Byli bowiem więźniowie, a nawet całe cele np. na Montelupich, do których dary „Patronatu” w ogóle nie docierały.
Faktem jest, że mimo posyłanej żywności, która mogła zaspokoić zaledwie ułamek ogólnych potrzeb, wśród więźniów panował głód. Więźniowie zwolnieni i więźniowie wysyłani do obozów byli wyniszczeni, wychudzeni, z awitaminozą. Posyłane środki dezynfekcyjne i dezynsekcyjne, dostarczane lekarstwa i odżywki nie zapobiegały chorobom, epidemiom duru wysypkowego, rozwojowi gruźlicy.
Dosyłane przez „Patronat” do więzień środki czystości nie umożliwiały prawidłowego i systematycznego mycia się, likwidacji wszawicy, zapobiegania epidemiom świerzbu Dostarczana odzież i koce nie zabezpieczały przed wpływami atmosferycznymi. Pomoc moralna i materialna, jaką dawał uwięzionym krakowski „Patronat”, nie równoważyła przemocy fizycznej, tortur, atmosfery mordu i zbrodni, panujących w gestapowskich więzieniach. Wysiłki lekarzy-więźniów i ich praca w ambulatorium więziennym na Montelupich mogły tylko w minimalnym stopniu umniejszać bolesność ran zadawanych przez oprawców.
Paczki dawane przez „Patronat” na pełny stan więzienia dla przebywających tam więźniów politycznych, Polaków i Żydów, a nawet dla zatrzymanych Niemców, były przez gestapowską straż więzienną rozkradane, umniejszane, przeznaczane na własny użytek, wysyłane do rodzin w Rzeszy, sprzedawane. Gestapowcy wyzyskiwali swą przemoc oraz bezradność aresztowanych i „Patronatu”. Obficie dawane łapówki w postaci pieniędzy, różnych podarunków i alkoholu tylko częściowo spełniały swoją rolę. Jeszcze drobniejszą kroplą w morzu potrzeb, ale o niezwykłej wadze psychiczno-moralnej, była pomoc niesiona więźniom Oświęcimia. Mimo to trwały największe wysiłki, podbudowane niezwykle •humanitarnym nastawieniem społeczeństwa oraz prostym przekonaniem, że zagłada będzie ogarniała coraz więcej ludzi, wobec tego „dziś ja daję tym, którzy giną za kratami, a jutro następni między innymi będą dawać mnie”.
Zasadą pracy „Patronatu” było dostarczanie do więzień jak największej ilości pożywienia i innych środków, tak by syta wszystkiego obsługa jak najmniej okradała porcje i paczki więźniów. I tak np. w listopadzie 1942 r. dostarczono na Montelupich 2 568 kg chleba, 2 870 kg ziemniaków, 17 040 kg brukwi, 930 kg buraków czerwonych, 1 966 kg kapusty białej, 1 760 kg marchwi, 1 020 kg twarogu. „Patronat” celowo ponad miarę dostarczał np. do więzienia Montelupich tonami ziemniaki, choć wiedział, że szły one przede wszystkim na tuczenie świń, hodowanych przez zarząd więzienia, ale wiedział też, że gdyby tych ziemniaków nie dostarczył, to więźniowie dostaliby głodową, wodnistą, brukwianą zupę, prawie całkiem pozbawioną kalorii. W październiku 1943 r. RGO uzyskała zezwolenie na dożywianie więźniów w Płaszowie, dostawy tam wynosiły niejeden raz 6 000 kg chleba tygodniowo, ale i to było kroplą w morzu, a czasem cały transport żywności, jak np. w dzień „czarnej niedzieli” (tak nazwano dzień wielkiej obławy w Krakowie w sierpniu 1944 r., mającej zastraszyć społeczeństwo i zapobiec ewentualnemu powstaniu), do więźniów nie dochodził.
Dzieje krakowskiego „Patronatu” są jednym rozdziałem w nie napisanej dotąd księdze na temat pomocy udzielanej przez społeczeństwo więźniom politycznym w Generalnej Guberni. Organizacje „Patronatów” działały też w innych miastach, np. w Warszawie (O „Patronacie” warszawskim pisali w poprzednim zeszycie „Przeglądu Lekarskiego — Oświęcim” M. Rbrichowa, I. Nowodworska i K. Pędowski (str. 37-112). Zob. też Z. Czejkowa: Z historii pomocy więźniom w Tarnowie (tamże, str. 139-141)), w Lublinie, w Tarnowie. Funkcjonowały zależnie od miejscowych warunków czy struktury organizacyjnej mniej lub bardziej sprawnie i efektywnie.
Piśmiennictwo na temat działalności „Patronatów” w Generalnej Guberni jest bardzo skąpe. Informacje związane z tym tematem są nieraz bardzo wycinkowe i rozproszone w różnych publikacjach oraz relacjach nie opublikowanych, a znajdujących się w archiwach lub u osób prywatnych, np. u Henryka Kabata i prof. Sabiny Krasickiej. Dokumentów z tamtych lat z reguły brak. Niszczono je z uwagi na konieczność konspirowania tej działalności, której ślady musiano starannie zacierać. Najgłębiej ukrywano i zacierano dowody styku współpracy „Patronatów” z walczącym podziemiem.
Należałoby jeszcze przeszukać niektóre archiwa miast polskich, archiwa centrali i oddziałów PCK, dotychczas nie docenione należycie, oraz materiały znajdujące się u osób prywatnych. Sporo materiału można by nadto zebrać w tym zakresie od żyjących jeszcze działaczy społecznych, byłych więźniów, strażników więzień i tych wszystkich, którzy dostarczali materialnej pomocy. Należy im się wdzięczna pamięć. Słuszna jest inicjatywa krakowskiego Klubu Oświęcimiaków, by w celu utrwalenia pamięci zasług krakowskiego okupacyjnego „Patronatu” więziennego, opartego o ofiarność ówczesnego Krakowa i ziemi krakowskiej, wmurować stosowną tablicę na frontonie budynku przy ul. Kanoniczej 18.
*
Warto upamiętnić nazwiska osób, które się zasłużyły dla „Patronatu” w Krakowie, bądź pracując tam stale, bądź okresowo lub dorywczo. Udało się wyszukać w zachowanej dokumentacji dość spory wykaz tych osób. Tak więc w Polskim Komitecie Opiekuńczym, w Sekcji Opieki nad Więźniami i ich Rodzinami w Krakowie przy ul. Kanoniczej 18, działały następujące osoby:
Stała obsada „Patronatu”, zajmująca się pomocą więźniom Montelupich, Flaszowa, Libana, św. Michała, więzienia przy ul. Czarnieckiego w Krakowie, obozu Pustków oraz niektórym więźniom obozów koncentracyjnych w Rzeszy i w późniejszym okresie — wysiedlonym z Warszawy: kierownictwo: Zygmunt Klemensiewicz, Maria Zazulowa, Stanisław Kłodziński, Irena Kuśnierzewska. Ponadto: Józef Baster, Halina Bierówna, Irena Cieślicka, Olga Dobrzańska, Maria Frasińska, Henryk Kabat, Anna Kocmowa, Ewa Korczyńska, Janina Kotecka, Józef Madej, Helena Merunowicz, Edward Meysztowicz, Mieczysława Niewiarowska, Jan Pieklus, Anna Pokrzywa, Edward Szajnowski.
Współpracowali: Eugenia Bandrowska, Adela Bem, Bronisława Bobrowska, Chodkiewiczowa, Halina Chodorowska, Stefania Chodorowska, Wanda Chodorowska, Janina Chojnacka, Anna Chrzanowska, Zofia Chudabianka, Weronika Dubisz, Czesława Dudkówna, Aniela Diiltzowa, Halina Gabryś, Gantherowa, Stanisława Gąsiorowska, Amia Grabowska, Wincenty Rein, Jadwiga Heinrich, Anna Hutyrzanka, Zofia Jachimska, Czesława Jakubiec, Stanisława Kapłańska, Jadwiga Karówna, Aniela Kazek’, Halina Kielanowska, Krystyna Kłodzińska, Knoblówna, Zofia Kotecka, Zofia Kowalska, Władysława Krysowa, Maria Krzyżanowska-Nitschowa, Krzyżanowska-Rosiecka, Jadwiga Książkiewicz, Marian Kulik, Urszula Kuśnierzewska, Maria Lankoszówna-Bibelowa, Zygmunt Lasocki, Lehr-Spławińska, Anna Lepszyna, Stanisław Leszczycki, Maria Lisowska, Lubomirska, Maria Łobosówna, Maria Madeyska, Jadwiga Markiewicz, Stefania Mełechówna, Maria Michałowska, Irena Nieszkowiecka, Felicja Niewiadomska, Maria Nowak, Posłuszna, Barbara Prochowska, Maria Remiszewska, Józef Rogala-Lewicki, Jadwiga Rogalska, Anna Rolle, Eleonora Rostalska, Aniela Ryczkowska, Anna Ryczkowska, Stanisław Rymar, Elżbieta Sapiezyna, Sawicka, Zofia Schwelingowa, Sędzimirowa, Helena Smyklowa, Halina Srzednicka, Maria Starowieyska, Szyszkowa, Sliwińska, Irena Ułan, Mirosława Weberówna, Maria Wielopolska, Jadwiga Wiktorówna, Jadwiga Zająćówna, Maria Zwierzyńska. Spośród lek a r z y współpracowali: dr Józef Garbień, dr Bronisław Hackbeil, dr Stanisław Pawłowski, dr Adam Szebesta.
Ściśle konspiracyjną pomocą więź niom Oświęcimia zajmowali się w „Patronacie” krakowskim między innymi: Zygmunt Klemensiewicz, Teresa Lasocka, Zygmunt Lasocki, Stanisław Kłodziński, dyrektor RGO Seyfried, dr Adam Szebesta (kierownicy tzw. grupy „Oświęcim”) oraz zespół harcerski: Adela Bem, Janina Chojnacka, Wanda Górecka, Czesława Jaku-biec, Henryk Kabat, Adela Korczyńska, Janina Kotecka, Irena Kuśnierzewska, Stefania Małech, Hildegarda Musialikowa, Jadwiga Wiktor, Jadwiga Zając.
Pomoc materialna dla „Patronatu” płynęła zarówno od poszczególnych osób prywatnych, jak i od instytucji; nieśli ją s y s t e m a t yc zn i e między innymi: Adam Alberti (transporty, żywność), firma Aleksandrowicz (papier, tektura), Zofia Aleksiukowa (zbiórka żywności), drukarnia Anczyca (druki), dyr. Bogdanowicz z Małopolskiego Związku Mleczarskiego (masło, twaróg, ser, maślanka, jaja), dr Jerzy Długoszewski (organizacja dostawy chleba), firma Gablenz i syn (konserwy, kapusta kiszona), Władysław Gądek (mistrz piekarski, wypieki świąteczne), firma „HerbeWO” (papier, pieniądze), Helena Horoszkiewicz z kawiarni „Pani” (odżywki), dyr. Illukiewicz z firmy Pacanowski (pudelka do paczek), instruktorki kół gospodyń wiejskich (żywność), dr Jachimski (zbiórka pieniędzy), dr Roman Jarosz (zastępca dyr. Bogdanowicza), dr Kamberski (żywność, cukier, kwiaty, pieniądze), Irena Kleszczyńska (pomoc w postaci ziemiopłodów), Stanisław Kochanowski, dyrektor PKO (pomoc w gotówce), Elżbieta Koczorowska z firmy Men-cel-Kozłowski (znaczne dostawy chleba oraz wypiek z dostarczonej mąki), Maria Kostrzewska (sprzedaż krzyżyków, obrączek itp., gromadzenie funduszy), KrakowSka Izba Rolnicza (żywność, pieniądze), firma Kusionowicz (rosoły, wędliny, tłuszcze), Padalewski (zastępca dyr. Bogdanowicza), inż. Rawczyński (silniki elektryczne, maszyny do mielenia itp.), Reder (apteka, pomoc w lekach), inż. Józef Rogala-Lewicki (zbiórka pieniędzy), Anna Rolle (gromadzenie funduszy), firma Różycki (wędliny, tłuszcze, rosoły), Maria Sobolewska (pieniądze, odzież), Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa „Jedność” (dyrektorzy Kosiek i Rychter), inż. A. Stolarski (skład żelaza i wyroby metalowe), Zofia Szydłowska (sprzedaż obrączek, krzyżyków itp., gromadzenie funduszy), Trembecki (starania o pieniądze), Ubezpieczalnia Społeczna i PCK (m. in. dyr. Stanisław Plappert), Zofia Zubrzycka (zbieranie żywności w majątkach podkrakowskich). Dor y w cz ą pomoc materialną nieśli między innymi: cech stolarzy, wytwórnia skrzyń Ciaputy (2010, skrzyń na cebulę), sklep Czaplickiego (pomoc gotówkowa), Kazimierz Danek (cukiernia; wypiek pierników), firma Jaśkiewicz-Kaczmarczyk, firma Klimek, firma Machnicki (pomoc gotówkowa), firma Noworolski (wypiek pierników), spółdzielnia „Społem” (dyr. Sliwiński; żywność pieniądze), Stowarzyszenie Kupców (żywność), zakład szlifierski Leona Stygaresa (ostrzenie noży, naprawa maszyn), sklep Szarskiego •żywność, pieniądze), Szkoła Agronomek Izby Rolniezej w Rabie Wyżnej (żywność), firma Wasung (żywność), firma Winter (wypiek pierników), sklep Zaczka (wędliny).
*
Karty zapotrzebowania (bedarfscheiny), o których wspomniano w tekście relacji, były drukowane w nie istniejącej już od roku 1971 drukarni Anczyca w Krakowie; tę sprawę załatwił dla „Patronatu” inż. Trzebicki, dyrektor drukarni. Treść karty była następująca:
„Do Rady Opiekuńczej Miejskiej w Krakowie, Sekcja Pomocy Więźniom i ich Rodzinom w Krakowie, ul. Kanonicza 118, I p. Zapotrzebowanie. Imię, nazwisko, cela nr, prosi o dostarczenie: 1) koszula, 2) kalesony, 3) skarpetki, 4) chustka do nosa, 5) ręcznik, 6) koc, 7) jasiek, 8) prześcieradło. 9) ubranie, 10) płaszcz, 11) sweter, 12) buty, pantofle nr, 13) koszula damska, 14) reformy, 15) suknia, spódnica, 16) bluzka, 17) szlafrok, 18) płaszcz, 19) pończochy, 20) stanik, 21) buciki nr, 22) szczoteczka, 23) pasta do zębów, 24) grzebień, 25) mydło, 26) lekarstwa… i inne (żywności nie wolno zamawiać!). Proszę o opiekę nad: rodziną, mieszkaniem. Przedmioty potrzebne podkreślić!. Pisać czytelnie! Te rubryki muszą być wypełnione dokładnie. To zapotrzebowanie proszę skierować pod adresem: nazwisko i imię, miejscowość, poczta, ulica, nr domu, nr mieszkania (podpis wysyłającego). Wskazówki dla wysyłającego: Lokal Sekcji Pomocy Więźniom i ich Rodzinom mieści się w Krakowie przy ul. Kanoniczej 18. Biuro otwarte od 9 do 13. Zamówione rzeczy, zapakowane w pudełka, nie w papier, należy złożyć w lokalu sekcji najdalej na trzeci dzień po otrzymaniu zapotrzebowania, równocześnie je tu zwracając. Do przesyłki nie wolno bezwarunkowo dołączać niczego innego, jak tylko przedmioty zamówione, specjalnie zaś nie wolno pod karą dołączać choćby najkrótszych listów, notatek, żyletek, scyzoryków itp. W braku rodziny lub znajomych, mogących przesłać te rzeczy, zapotrzebowanie załatwi w miarę możności sekcja. Po uwolnieniu można się zgłaszać w sekcji po pieniądze na bilet, bloczki na nocleg i jedzenie”.
Zapotrzebowania były drukowane w dwóch językach: niemieckim i polskim. W późniejszym okresie dołączono na nich napis: „Pudełek nie niszczyć! Mają być zwracane w dobrym stanie!” Niektórzy wtajemniczeni spośród konspiratorów, spodziewając się aresztowania, z góry obmyślali sposób porozumiewania się przy pomocy tych bedarfscheinów. Podkreślenia odpowiednich wyrazów miały świadczyć o rozszerzającej się lub zatrzymanej „wsypie”, „twardym trzymaniu się” lub załamaniu aresztowanego.
Autor: Stanisław Kłodziński
były więzień obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka nr 20019
Udostępniono za: Przegląd Lekarski, 1972, nr 1
*
Na kamienicy przy ul. Kanoniczej 18 w dniu 16 stycznia 1984 odsłonięta została tablica upamiętniająca działalność krakowskiego Patronatu. Tablica została zdemontowana w sierpniu 2007 roku.
Inskrypcja:
W DOMU TYM / W LATACH 1939-1945 / MIAŁ SIEDZIBĘ / POLSKI KOMITET OPIEKUŃCZY / KRAKÓW-MIASTO // PAMIĘCI DZIAŁACZY PATRONATU / KRAKOWSKIEGO / KTÓRZY RATOWALI WIĘŹNIÓW / W LATACH TERRORU OKUPANTA HITLEROWSKIEGO
Czytaj także: https://plus.dziennikpolski24.pl/krakowski-patronat/ar/c15-15298577