Bellert i poobozowy szpital
Autor: Małgorzata Bilska
przedruk za: Przewodnik Katolicki, nr 16, 21.04.2019
Zaraz po wyzwoleniu obozu Auschwitz w 1945 r. założył tam szpital i „dokonał cudu”. „Przy pomocy wolontariuszy ocalił życie 4620 więźniów”. Prawdziwa historia Józefa Bellerta nie jest aż tak spektakularna, jak ją niedawno przedstawiono. Ale i tak jest o czym mówić.
Na początku marca internet zelektryzowała informacja, że twórca haseł w Wikipedii, amator-pasjonat Marcin Robert Maź, odkrył fantastyczną postać lekarza bohatera, Józefa Bellerta. Doktor Bellert zaraz po wyzwoleniu obozu koncentracyjnego Auschwitz (27 stycznia 1945 r.) brawurową, „partyzancką” akcją założył tam szpital, dzięki czemu ocalił życie 4620 więźniów. Byli oni w tak strasznym stanie, że nie mogli wyjść. Zmarło tylko 180 osób, co Maź nazwał cudem. Bellert dokonał tego przy pomocy skrzykniętych przez siebie 38 wolontariuszy; „sam wszystko zorganizował, niczego się nie bał i powinien zostać świętym” – stwierdził Maź w „Fakcie”. Nikt o tym nie wie, bo komuniści zniszczyli pamięć o nim z powodów ideologicznych (był też m.in. legionistą Piłsudskiego).
Dobrze, że jest nowe hasło w polskiej Wikipedii, niestety trzeba je poprawić, bo fakty są nieco inne.
Katyń i powstanie a szpital w Auschwitz
O szpitalu PCK działającym na terenie obozu po wyzwoleniu napisał półtora roku temu Szymon Piegza w Onecie. Jego reportaż Anioły życia w obozie śmierci przeszedł bez echa. Tak samo jak wspomnienie Ewy Bellert-Michalik, wnuczki brata Józefa Bellerta, opublikowane pół roku temu w „Gazecie Wyborczej”, w ramach akcji „Akademia Opowieści” (przypominającej nieznanych bohaterów 100 lat niepodległości). Głośno zrobiło się dopiero za sprawą Mazia. Paradoksalnie zapewne właśnie dlatego, że w dobrej (jak się wydaje) wierze patriotycznie „podkręcił” temat. Ma do niego osobisty stosunek, bo jedną z ocalonych więźniarek była jego krewna.
Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau (PMAB) posiada w archiwum dokumenty dotyczące szpitala. Gdyby wikipedysta zwrócił się po informacje do PMAB, uniknąłby błędów. Wątpię też, czy istnienie szpitala było z determinacją ukrywane. Może tak, ale na pewno nie tylko z powodu legionisty.
W sierpniu 1944 r. Bellert – razem z dwiema córkami – działał w szpitalu powstańczym PCK Jaworzyńska 2 w Warszawie. Pełnił tam funkcję lekarza oddziałowego; komendantem był lekarz i żołnierz AK Hieronim Bartoszewski. Rok wcześniej – członek Komisji Technicznej PCK identyfikującej ciała polskich oficerów zamordowanych w Katyniu przez NKWD. Po upadku powstania Bartoszewski odpowiadał z ramienia PCK za ewakuację do Krakowa wszystkich powstańczych szpitali. Połączony szpital Mokotowska 13/Jaworzyńska 2 znalazł siedzibę w przedwojennym domu akademickim przy ul. Grzegórzeckiej 20, tzw. Domu Medyków. To stąd na początku lutego Bellert zrekrutował większość personelu do szpitala w Auschwitz.
W tym samym czasie NKWD aresztowało Bartoszewskiego. Wyszedł po dwóch miesiącach, ale wszyscy, którzy z polecenia Niemców dokumentowali zbrodnię katyńską, mieli „kłopoty” ze strony komunistów. O Katyniu nie wolno było mówić. Nic dziwnego, że pomijano temat pośrednio z nim związany. To inny przypadek niż z pasją wymazywany z pamięci za PRL-u „polski Nobel” Erazma Jerzmanowskiego.
Obie wybitne postaci – Bellerta i Jerzmanowskiego – łączy to, że byli to autentyczni humaniści, wrażliwi na ludzką krzywdę, społecznicy, a przy tym ludzie sukcesu. W obu przypadkach wpływ na zanik zbiorowej pamięci miały kwestie rodzinne. Jerzmanowski zmarł w 1909 r., jego żona kilka lat później. Nie mieli dzieci. Bellert zmarł w 1970 r., a córki Zofia i Maria nie wyszły za mąż i zmarły bezpotomnie. Bellertów cechowała niebywała wręcz skromność.
Pamięć rodzinna
Dowodem na to, że jedną z ważniejszych przyczyn zapomnienia historii Bellerta, naczelnego lekarza szpitala PCK w Auschwitz, była dyskrecja rodziny, jest fakt, że jego historii nie znali zbyt dobrze państwo Davies. W książce Normana Daviesa Powstanie ‘44 są relacje prof. Ireny Findeisen-Bellert, żony porucznika AK Andrzeja Findeiseina, zabitego na początku walk. Nie wspomina ani słowem o bliskim krewnym drugiego męża, Józefie. Ba, niczego na jego temat nie zdradziła i córka Zofia, która pomagała w szpitalu powstańczym, ale pracowała też z ojcem w szpitalu w Auschwitz. Na przełomie marca i kwietnia 1945 r. zaraziła się tyfusem od pacjenta i musiała wracać do Krakowa. Jeśli ona nie podzieliła się wiedzą z autorami publikacji, to trudno się dziwić utracie zbiorowej pamięci. Podobno była skryta i małomówna. Tak twierdzi kilka osób, w tym Ewa Bellert-Michalik, wnuczka brata Józefa.
Czemu zainteresowała się nim teraz? – Po śmierci jego młodszej córki dostałam pudło z pamiątkami – zaczyna opowiadać. – Dzięki temu odkryłam kilka rzeczy, których o nim nie wiedziałam. Najbardziej wzruszyła mnie pocztówka z frontu do żony z grudnia 1915 r. pisana ołówkiem na odwrocie własnoręcznie zrobionej fotografii swojej matki z roczną wnuczką, córką Helenki, jego siostry. Zapewnia żonę, do której zwraca się Sabuś (to od Sabina), że pisze do niej codziennie i martwi się, że nie ma od niej od dwóch tygodni wiadomości. Dowiedziałam się też, że pomiędzy znanymi mi córkami stryjka, Zosią i Marynką, była jeszcze trzecia córeczka, Ania, która zmarła w czasie I wojny światowej, gdy ojciec zwalczał epidemię duru plamistego, na który sam zachorował. W pudle były też liczne zdjęcia z różnych etapów budowy szkoły w Starym Korczynie. Miała to być bardzo nowoczesna szkoła powszechna dla 600 dzieci i gimnazjum zawodowe dla 300 uczniów. Z zachowanych dokumentów widać, że poświęcił się jej powstaniu z pasją – mówi pani Ewa.
W jej rodzinie kobiety dbają o przekaz pamięci dla potomnych. Piszą pamiętniki, kroniki, gromadzą zdjęcia itd. Być może nigdy się nie dowiemy, czemu milczały córki Józefa. Nie spotkałam się z informacją na temat represji komunistów wobec doktora Bellerta za PRL-u.
Lekarz z powołania
Miał dość barwny życiorys. Urodził się 19 marca 1887 r. w Samsonowie koło Kielc. W Kielcach uczęszczał do gimnazjum rządowego, z którego został wyrzucony w 1905 r. za udział w strajku szkolnym. Naukę kontynuował w Petersburgu. Może dlatego, że ojciec Aleksander (matka – Jadwiga z Zarembskich) był pułkownikiem armii carskiej? Warto przypomnieć, że prymusem szkoły kadetów w Petersburgu był pół wieku wcześniej Adam Chmielowski, który stracił nogę w powstaniu styczniowym, a potem został świętym znanym jako Brat Albert. Ojciec Chmielowskiego był carskim urzędnikiem, pracował w komorze celnej, dlatego po jego śmierci syn był zwolniony z czesnego. Bellert zdał egzamin dojrzałości po rosyjsku, właśnie w Petersburgu.
W latach 1908–1912 studiował na Wydziale Lekarskim UJ. Po uzyskaniu absolutorium wygrał konkurs na stypendium naukowe w Akademii Nauk (AU, od 1919 – PAU). W 1912 r. ożenił się, dwa lata później przyszła na świat Zofia. Dyplom uzyskał 17 kwietnia 1915 r., już jako żołnierz Legionów Piłsudskiego. Był lekarzem w różnych jednostkach, z czasem awansował na porucznika, po wojnie – na kapitana. W czerwcu 1916 r. został mianowany komendantem Szpitala Czerwonego Krzyża w Radomiu. Już wtedy musiały mu być bliskie ideały humanitarne tej organizacji. (PCK powstało w styczniu 1919 r., po odzyskaniu przez Polskę państwowości).
W czasach II RP pracował jako lekarz (także na kierowniczych stanowiskach) w Chęcinach, Łodzi, Kielcach i Pińczowie, ale też na przykład w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Najbardziej zasłużył się w Pińczowie, gdzie do dziś o nim pamiętają. Był pełen pomysłów i energii do pomagania potrzebującym.
Stryjeczna wnuczka pisała w „Gazecie Wyborczej”: „Po wojnie Józef był ordynatorem chirurgii Szpitala Okręgowego w Kielcach, a od 1924 r. – dyrektorem Szpitala Powiatowego w Pińczowie. W ciągu ośmiu lat pracy na tym stanowisku potrafił zorganizować bezpłatną pomoc lekarską dla miejscowej ludności w pięciu ośrodkach powiatu. Ewenement na tamte czasy. Wśród jego licznych działań społecznych znalazły się też organizacja bezpłatnych wakacji dla robotników, prowadzenie oświaty zdrowotnej, aranżowanie zawodów sportowych czy konkursów hodowlanych”. Według niej największą pasją w okresie międzywojennym była budowa wspomnianej już nowoczesnej szkoły-pomnika im. Józefa Piłsudskiego w zniszczonym w czasie wojny Starym Korczynie. „Z jego inicjatywy i dzięki jego uporowi udało się zebrać fundusze i postawić okazały budynek”.
Niestety, w 1939 r. wybuchła II wojna światowa i wysiłek poszedł na marne. Józef Bellert znów ratował zdrowie i życie w czasie wojny, czego swoistym zwieńczeniem była organizacja szpitala PCK na terenie wyzwolonego obozu KL Auschwitz.
Zanim wyjaśnię, jak do tego doszło, oddam jeszcze głos Ewie Bellert-Michalik. Zapytałam ją, jak zapamiętała Józefa? – Z wizyt w Krakowie w dzieciństwie pamiętam pieska: małego, kudłatego i wesołego szpica – opowiada. – Stryjeczny dziadek (mówiliśmy o nim stryjek Józio) bawił się z nim, pokazywał różne sztuczki. Już jako nastolatka zwiedzałam ze stryjkiem Kraków. Chodził bardzo szybko, choć nie był już młody. Musiałam naprawdę wyciągać nogi, żeby za nim nadążyć. Największe wrażenie zrobiły na mnie krużganki Collegium Maius. Stryjek powiedział, że może kiedyś będę chciała tutaj studiować… Na studia poszłam do Warszawy, gdzie było więcej rodziny, ale miało to wpływ na wybór szkoły średniej w Rzeszowie. Zdecydowałam się na najstarszą, która mieściła się w XVII-wiecznym budynku dawnego kolegium pijarów. Ze spaceru zapamiętałam jeszcze domowy obiad „u Kapusty” na ulicy św. Anny. Stryjek lubił dobrze zjeść, miał spory brzuszek. Jego córka odpytywała nas po powrocie, czy na pewno byliśmy na obiedzie. Stwierdziła, że jak u Kapusty, to w porządku, dziecko się najadło – uśmiecha do wspomnień. I dorzuca: – Józef miał dwie córki, a jego brat Piotr dwóch synów. Ile razy stryjek taty do nich przyjeżdżał, urządzał dla chłopców zawody sportowe czy strzeleckie. Lubił sprawiać im frajdę.
Według pani Ewy Józef miał dziadka, Jana Bellerta, który był lekarzem wojskowym w Rydze na początku XIX w. To jedyna tradycja lekarska, jaką zna z genealogii rodziny. Bellert-Michalik podkreśla, że nie pamięta, aby „stryjek” kiedykolwiek mówił o szpitalu PCK w Auschwitz. Po wojnie był dyrektorem szpitala św. Łazarza w Krakowie, następnie pracował w III Dzielnicowej Przychodni dla Dzielnicy Kleparz w tym samym mieście.
Szpital w Auschwitz-Birkenau
Kiedy żołnierze Lwowskiej Dywizji Piechoty wchodzącej w skład 60. Armii 1. Frontu Ukraińskiego weszli o do Auschwitz 27 stycznia 1945 r., w trzech częściach obozu znaleźli około 7 tys. więźniów. Jeszcze 500 znajdowało się w podobozach. W zdecydowanej większości byli oni ciężko chorzy i wycieńczeni fizycznie – nie mogli nawet wstać. Obraz, jaki zastali żołnierze, był tak przerażający, że trudno było w niego uwierzyć. Pierwszymi, którzy nieśli pomoc, byli wyzwoleni więźniowie – lekarze i pielęgniarki różnych narodowości. Część z nich została później zatrudniona w szpitalach funkcjonujących na terenie byłego obozu, w tym: prof. Geza Mansfeld z Pecs, prof. Bruno Fischer z Pragi, prof. Henri Limousin z Clermont Ferrant i prof. Bertold Epstein z Pragi/Oslo.
Radzieccy dowódcy skierowali do pomocy swoich medyków, a żołnierze dzielili się z ludźmi racjami żywnościowymi. Okazało się to zresztą zgubne w skutkach, gdyż choroba głodowa sprawiła, że organizm reagował na większe ilości ciężkostrawnego dla więźniów pożywienia biegunką i odwodnieniem. Zaspokojenie głodu prowadziło do śmierci… Kiedy lekarze radzieccy zorientowali się w problemie, zalecili stopniowe racjonowanie żywności, podając głównie gotowane ziemniaki i kaszę. Niektórym lekarzom pomogło doświadczenie zdobyte przy obronie głodującego miesiącami Stalingradu. Nawet oni jednak nigdy nie widzieli ludzi tak wyniszczonych jak tu.
3 lutego zaczął działać w Auschwitz pierwszy szpital polowy, w którym pracowało dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek. W związku z przemieszczaniem się radzieckich jednostek wojskowych wraz z frontem zmieniały się też szpitale. W czasie gdy działał szpital PCK prowadzony przez Bellerta, przez obóz przewinęły się cztery szpitale polowe. Podawana liczba 4,8 tys. pacjentów (część z tych 7 tys. opuściła obóz sama) była więc pod opieką wszystkich tych szpitali, o czym pisze najlepszy znawca tematu, Andrzej Strzelecki. W lutym, spośród tych 4,8 tys., do szpitali w Krakowie wywieziono chorych psychicznie i dzieci. Tymi ostatnimi zajął się Polski Czerwony Krzyż. Dwa szpitale w Oświęcimiu i Brzeszczach utworzyli mieszkańcy z własnej inicjatywy – dla stu kilkudziesięciu chorych. Do pomocy przyjechały też siostry serafitki. Grupę chorych wzięły pod opiekę do swojego zakładu w Oświęcimiu.
Lekarze polscy pracowali ramię w ramię, w jak najściślejszej współpracy z lekarzami i pielęgniarkami radzieckimi, a obóz był pod komendą radzieckich wojskowych. Większa niż 180 osób była także śmiertelność. Według dokumentów, jakimi dysponował Strzelecki w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, zmarło od 500 do 1000 osób. Najwięcej w początkowym okresie, gdy brakowało leków, a opieka dopiero się organizowała. To i tak niedużo w tak dramatycznych warunkach, i jeszcze w zimie!
Józef Bellert nie organizował niczego prywatnie. Pod koniec stycznia w sprawie pomocy dla wyzwolonych więźniów interweniowano w rządzie, w Izbie Lekarskiej w Krakowie, Radzie Głównej Opiekuńczej, w Zarządzie Głównym PCK itd. Kiedy zapadła w Krakowie decyzja o utworzeniu szpitala, Józef Bellert został mianowany jego dyrektorem i pozostawiono mu inicjatywę skompletowania personelu. Władze sowieckie zobowiązały się dostarczać do szpitala pożywienie i lekarstwa. Na apel Bellerta od razu zgłosiło się 38 osób.
Faktem jest natomiast, że szpital zorganizował znakomicie, wszyscy pracowali z wielkim poświęceniem i oddaniem. Za swoją ciężką i bezprecedensową pracę dostawali niewielkie wynagrodzenie (diety). Jak wspomina była więźniarka Zofia Lutomska-Kucharska, „z chwilą przybycia tej ekipy zwiększyła się liczba personelu lekarsko-pielęgniarskiego w poszczególnych blokach, i w związku z tym ogólne warunki pracy przy obsłudze chorych uległy poprawie”. Pisze o racjonalizacji pracy, sprowadzeniu leków itp. Dzięki temu coraz więcej chorych wracało do zdrowia. Rola Bellerta w uratowaniu wielu ludzi jest więc bezsporna, choć nie aż tak heroiczna, jak przedstawił to Maź. Miał duże doświadczenie organizacyjne i świetnie znał język rosyjski.
Józef Bellert był dyrektorem szpitala PCK do 31 lipca 1945 r., po czym objął stanowisko dyrektora Szpitala św. Łazarza. W Auschwitz zastąpił go Jan Jodłowski. Szpital PCK zlikwidowano we wrześniu.
Niezwykłe jest to, że lekarze PCK odegrali tak wielką rolę zarówno w kwestii ustalenia prawdy o zbrodni reżimu komunistycznego w Katyniu, jak i faktu istnienia komór gazowych w KL Auschwitz. W czasie gdy ratowali ofiary niewyobrażalnego wręcz mordu – głównie Żydów – razem z wojskowymi medykami Stalina, na terenie byłego obozu pracowały komisje dokumentujące makabryczne „dzieła” nazistów Hitlera.
Józef Bellert wart jest upamiętnienia ponad wszelkimi podziałami, w duchu humanitaryzmu wybitnych lekarzy i etosu Czerwonego Krzyża, któremu pozostał wierny.
W tekście wykorzystano zdjęcie z archiwum Pani Ewy Bellert-Michalik
Dziękujemy Przewodnikowi Katolickiemu za udostępnienie tekstu.