Ktoś mnie zapytał kiedyś, co najbardziej podobało mi się w moim życiu. I wie pan, co odpowiedziałam? Auschwitz… Nie chodzi o ogrom horroru, który się tam wydarzył, ale o naszą pracę. Dziś wiem, jak wiele dawaliśmy tym ludziom. Tam naprawdę byłam spełniona – wspomina w rozmowie z Onetem Genowefa Tokarewicz, pielęgniarka pracująca w Szpitalu Obozowym PCK w Oświęcimiu.
„Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie.W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją” – fragment oryginalnego tekstu przysięgi Hipokratesa.
HH
GDY MEDYCYNA OZNACZA SELEKCJĘ
JKKUJ
Wyzwolenie KL Auschwitz nastąpiło 27 stycznia 1945 r., kiedy radzieccy żołnierze otworzyli główną bramę. Źródła historyczne podają, że tego momentu doczekało zaledwie około siedmiu tysięcy więźniów. Z innych dokumentów wynika, że w ciągu 1778 koszmarnych dni istnienia oświęcimskiego obozu dziennie ginęło ich przeciętnie 190, a to przecież nie wszystko. Na śmierć w komorach gazowych kierowano również całe transporty Żydów np. z Czechosłowacji czy Węgier, bez zbędnej rejestracji. W ten sposób uśmiercano nieraz 20 000 osób na dobę. Potwierdzają to byli więźniowie: „Piece nie nadążały palić. Przez dzień i noc nad obozem unosił się słodki i mdły zapach ludzkiego tłuszczu. Pchał się wszędzie, do oczu i ust, od razu robiło się niedobrze”. Prawdopodobnie łączna liczba w ten sposób zgładzonych sięga nawet 3,5–4 milionów. Szacuje się również, że w samym obozie życie straciło ponad 1,1 mln mężczyzn, kobiet i dzieci.
Kto był katem, a kto ofiarą? Kto zabijał, a kto ratował przed śmiercią? Jak zauważa w swojej książce „Medycyna III Rzeszy i jej ofiary” Ernst Klee: „osobniki uznane za niepełnowartościowe pod względem biologicznym zostają wyeliminowane z ciała narodu. Medycyna w czasach narodowego socjalizmu oznacza zawsze i w pierwszej kolejności selekcje”. Selekcja na rampie kolejowej, selekcja podczas apelu, w obozowym „rewirze”, podczas pseudonaukowych eksperymentów. Nic dziwnego, iż przebywający na terenie byłego KL Auschwitz wyzwoleni więźniowie wyglądali jak „żywe szkielety”.
Okres od 27 stycznia 1945 do 5 lutego, o którym opowiada mi dziś 91-letnia pani Genowefa Tokarewicz, dzieliło osiem dni. W ich trakcie wiadomość o oswobodzeniu obozu dotarła już do Krakowa. Tam pod przewodnictwem dra Józefa Bellerta zrekrutowano specjalną ekipę sanitarną, pracującą pod egidą Polskiego Czerwonego Krzyża. Jej przybycie do Oświęcimia położyło kres chaosowi i dało nadzieję przetrwania tysiącom ocalałych więźniów. Nikt nie przypuszczał jednak, że praca podjęta w tych nieludzkich warunkach będzie tak ciężka i odpowiedzialna.
– Co ujrzeliście na miejscu zaraz po przestąpieniu bramy z napisem „Arbeit macht frei”? – pytam o wydarzenia sprzed przeszło 72 lat.
Każde pytanie budzi wspomnienia, po chwili głębokiego namysłu przychodzi odpowiedź:
– Pierwsze, co zobaczyłam, to stosy nagich trupów, przerażający widok. – wspomina pani Genowefa. Jednak na odpoczynek nie było czasu, trzeba było od razu brać się do roboty. W pierwszej kolejności należało udzielić pomocy najbardziej potrzebującym. Następnie przenieśliśmy wszystkich żyjących z oddalonej o kilka kilometrów Brzezinki do Auschwitz I. Grzebanie trupów było na samym końcu – wylicza jednym tchem, jakby ta dramatyczna historia wydarzyła się całkiem niedawno.
– Czy spotkała się pani kiedykolwiek z takim widokiem? – wtrącam po chwili. – Tworząc obozy koncentracyjne, naziści urządzili ludziom piekło na ziemi. Nie bez powodu więźniowie powtarzali, że wyłącznie cudem uniknęli śmierci.
DJHHHHHHHHHH
JYYYYYY
Szpital Obozowy PCK dla wyzwolonych więźniów
T54YU5UY
YJJJ
– Więźniowie wyglądali jak szkielety pokryte skórą koloru ziemistego. Ważyli średnio po 20–35 kilogramów. Choć pracowałam wcześniej w szpitalu wojskowym, gdzie trafiały się ciężkie przypadki z frontu, to czegoś takiego nigdy nie spotkałam. Niektóre pielęgniarki, jak tylko zobaczyły, co nas tutaj czeka, od razu chciały wracać do Krakowa, nie wytrzymywały nerwowo i nie można się im dziwić. To była bardzo ciężka praca w strasznych warunkach – wyznaje pani Tokarewicz, po czym następuje chwilowa przerwa, jakby obrazy z przeszłości powróciły.
Dodaje zaraz: – Tego naprawdę nie da się opowiedzieć. Gruźlica, dur brzuszny, obrzęki, odleżyny, biegunki głodowe były na porządku dziennym. Brak wody, brak jedzenia, brak leków, brak kanalizacji. Jak pracować w takich warunkach? Wciąż na terenie obozu, obok baraków znajdowało się mnóstwo trupów, szczątki ciał, niedopalonych w krematorium ludzkich kości.
KK
HJMJ
OGROMNA ŚMIERTELNOŚĆ
Obóz zagłady, fabryka śmierci, nieludzka machina eksterminacji. Działalność obozów koncentracyjnych miała na celu wyniszczenie narodów, w tym głównie żydowskiego, ale zanim to miało nastąpić, więzień zostawał całkowicie wyeksploatowany. Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu potwierdzała wielokrotnie makabryczne odkrycia: ponowne wykorzystanie ludzkiej skóry, włosów, a nawet tłuszczu ludzkiego, z którego wytwarzano mydło.
Pierwsze dni pracy wolontariuszy na terenie wyzwolonego obozu KL Auschwitz były wyjątkowo dramatyczne. W początkowym, najtrudniejszym okresie wyzwolonym szpitalem zawiadywał radziecki szpital polowy pod komendą dra Mełaja. Od kiedy naczelnym lekarzem Szpitala Obozowego PCK został dr Józef Bellert, obie „placówki” pod opieką miały ponad 4500 obłożnie chorych więźniów, obywateli dwudziestu kilku państw. Mimo ciągłej, nieustannej pracy personel medyczny nie był w stanie pomóc każdemu. 28 lutego 1945 roku w Oświęcimiu odbył się uroczysty pogrzeb ofiar obozu.
– Proszę sobie wyobrazić, jak ciężka to była praca – zwraca uwagę pani Tokarewicz. – Pracowaliśmy jak najwięcej, na początku 8–9 dni bez przerwy, właściwie bez snu, a nasza pomoc i tak była niewystarczająca. Na jednym bloku było nawet do 260 więźniów, a do obsługi 2–3 pielęgniarki i jeden lekarz. Największe wrażenie robiło na mnie to, że nieraz bywało, że rozmawiałam z którymś więźniem, później ktoś zawołał „Schwester, schwester!”, a gdy wróciłam, ten wcześniejszy już nie żył. Kolejny obraz: pełne magazyny walizek, okularów, ludzkich protez, szczotek, włosów… należących kiedyś do więźniów. To było straszne.
RHGGB
HY
Szpital Obozowy PCK w Oświęcimiu
GHTRYTY
Mimo gigantycznych wysiłków śmiertelność wśród ocalałych więźniów była ogromna. Tylko w ciągu kilku pierwszych tygodni zmarło dodatkowo około 300 osób. Początkowe prace ograniczały się jednak do udzielenia pierwszej pomocy, przeniesienia wszystkich więźniów do murowanych baraków na teren obozu macierzystego, uporządkowania bloków, umieszczenia więźniów na pojedynczych łóżkach, wprowadzenia odpowiedniej diety, stworzenia prowizorycznego porządku szpitalnego. Specjalistyczne oddziały wydzielone według stanu zdrowia chorych powstały w późniejszym okresie.
– Byli więźniowie mieszkali cały czas w tych samych barakach, gdzie zastało ich wyzwolenie, oni nie mieli sił, aby zorganizować sobie lepsze warunki – mówi mi dziś pani Genowefa. – Jednak największy problem był z jedzeniem. Zaraz po wyzwoleniu więźniowie, którzy mieli jeszcze siłę, szukali jedzenia i ich jedynym marzeniem było zaspokojenie głodu. Jeśli już znaleźli coś w poniemieckich barakach, natychmiast połykali. Wielu z nich nie dało się już uratować, poskręcane od głodu żołądki tego nie wytrzymywały. To była okropna śmierć – wspomina.
K,,,
KUUK
Szpital Obozowy PCK w Oświęcimiu
THYTH
HT
Pacjentów z czasem przyzwyczajano do jedzenia, dawkując im posiłki niemal jak leki. Z relacji świadków wynika, że przez wiele tygodni po wyzwoleniu pielęgniarki wciąż znajdowały pod siennikami chleb, chowany przez chorych na dzień następny w niedowierzaniu, że wkrótce otrzymają kolejne porcje. Głód był jednym z największych koszmarów każdego więźnia, codziennie z tego powodu wzrastała obozowa śmiertelność. Zazwyczaj kubek gorzkiej kawy, kawałek chleba i zupa zrobiona z pokrzyw musiały wystarczyć na cały dzień. Potrzeba jedzenia stanowiła jedyną namiętność. „Głód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do zjedzenia” – mówi jeden z bohaterów Borowskiego w opowiadaniu „Na Harmenzach”.
NHHJ
GNH
ANIOŁY W MIEJSCU ZAGŁADY
GFG
DV
Jak się okazuje, obozowy kodeks przeżycia, wynaturzona moralność lagrowa na stałe zapadły w pamięci niejednego häftlinga. Bywało nawet, że przyzwyczajenia obozowe uniemożliwiały niesienie pomocy.
– Więźniowie na początku bardzo się bali zastrzyków, jak tylko zobaczyli igłę, to chcieli się wyrwać i uciec, ale nie mieli na to sił, dlatego krzyczeli. Trzeba ich zrozumieć, w obozie za pomocą zastrzyków fenolu niemieccy lekarze wykonywali egzekucję – relacjonuje pielęgniarka Szpitala Obozowego PCK.
– Najpierw my tłumaczyliśmy, że to zastrzyki, które mają im pomóc, a następnie oni tłumaczyli sobie, że nie ma się czego bać. Kolejny problem pojawiał się, kiedy chcieliśmy zaprowadzić więźniów do kąpieli. W obozie mówiono o Żydach, którzy zamiast do sauny, szli prosto do gazu. To są rzeczy, w które trudno dzisiaj uwierzyć, ale naprawdę tak było. Jednak na pewno trzeba powiedzieć, że choć może więźniowie na początku się nas bali, to na pewno nie było w nich agresji – dodaje ze zrozumieniem.
Szpital Obozowy PCK w Oświęcimiu
T\\\\
RTY
Była za to dogłębna wdzięczność. Niektórym więźniom wciąż trudno było uwierzyć, iż po piekle na ziemi, które zgotowali im naziści, nastały w końcu dni miłosierdzia niesionego przez osoby oznaczające się opaską z czerwonym krzyżem na ramieniu. Niczym anioły w białych fartuchach w miejscu będącym symbolem największej zagłady XX wieku niosły życie. Pomocy, poza polskim i radzieckim personelem, udzielali również byli więźniowie: przedwojenni lekarze i pielęgniarki, w tym m.in. Anna Golec, Zofia Klimkiewicz, Znajda Nunberg, Sabina Zadermann oraz sanitariusze Herman Kugelman i Japue Freidyner. Pomagali również wolontariusze PCK z Brzeszcz i Oświęcimia, osoby zakonne oraz ochotnicy.
– Trzeba powiedzieć o naszych serdecznych kontaktach z byłymi więźniami, którzy stali się nam bardzo bliscy, a przede wszystkim bardzo wdzięczni za naszą pomoc. Niejednokrotnie bywało, że taka znajomość przetrwała ten trudny czas, niektórzy do siebie pisali albo po wojnie się odwiedzali. My również wiedzieliśmy, że jesteśmy im potrzebni… nawet nie chcę myśleć, co by się z nimi stało, gdyby nie szpital dra Bellerta – zawiesza głos pani Tokarewicz.
Niestety w wyniku braku lekarstw nasercowych i przeciwbólowych, materiałów opatrunkowych, żywności, specjalistycznego sprzętu medycznego, a przede wszystkim personelu, nie można było pomóc najbardziej skomplikowanym przypadkom. Dlatego grupami przekazywano chorych innym szpitalom, w tym przede wszystkim w Krakowie i na Śląsku.
Legitymacja PCK Genowefy Ulman (Tokarewicz)
HH
HGF
W podobny sposób zaopiekowano się dziećmi, które już w marcu trafiły do krakowskiego i katowickiego oddziału Caritasu. Do niesienia pomocy więźniom z KL Auschwitz przyczyniły się również zagraniczne delegacje, które na wieść o wyzwoleniu masowo przyjeżdżały do Oświęcimia.
– W obozie zaczęły pojawiać się kolejne polskie i zagraniczne delegacje, które dokumentowały skalę zbrodni oraz zabierały swoich obywateli, w ten sposób odejmując nam pracy – tłumaczy mi pani Tokarewicz. – Byliśmy bardzo szczęśliwi, że ktoś się nimi interesował i pomagał im w powrocie do własnego kraju, do własnych rodzin. Tym, po których nikt nie przyjechał, sami coś organizowaliśmy, moja rodzina również przyjęła kilku więźniów do Krakowa. Polacy natomiast poszukiwali swoich rodzin za pomocą Polskiego Czerwonego Krzyża.
Ale w Oświęcimiu była też miłość. Chodź wydawałoby się, że w czasach terroru było to niemożliwe, jednak potrzeba czystego uczucia i potrzeba oparcia w drugim człowieku była bezgraniczna. To spotkało również moją rozmówczynię, która podczas pielęgniarskiej pracy na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego spotkała swojego przyszłego męża.
– Wyszłam za byłego więźnia z Oświęcimia trochę przez przypadek. Ja byłam w bardzo trudnej sytuacji, bo jestem z wielodzietnej rodziny, on pochodził z Mołodeczna, czyli obecnej Białorusi. Jak to się mówi: ty sam, ja sama, to się tak spotkaliśmy – opowiada mi dzisiaj pani Genowefa. Tak „przypadkowo” zawarte małżeństwo trwało ponad 60 szczęśliwych lat.
GTG
GGG
DZIŚ WIEMY, JAK BARDZO BYLIŚMY TAM POTRZEBNI
RTYT
Szczególnie drastycznym przykładem sprzeniewierzenia się etyce lekarskiej jest udział wielu lekarzy niemieckich w zbrodniczych eksperymentach pseudomedycznych przeprowadzanych na więźniach obozów koncentracyjnych. Z dokumentów III Rzeszy wynika, że jednym z inicjatorów był sam Reichsführer SS Heinrich Himmler. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom kół rządzących Trzeciej Rzeszy, lekarze hitlerowscy swą działalnością wsparli nazistowską politykę demograficzną, inicjując szereg badań nad metodami masowej sterylizacji, której miały być poddane narody zaliczone do niższego gatunku.
Jak tłumaczy w swoim opracowaniu „Pielęgniarki w drugiej wojnie światowej” Jan Masłowski, pracownicy hitlerowskiej służby zdrowia podporządkowali się „reorganizacji narodu” przez wyniszczenie „życia niezasługującego na istnienie” czy też „uśmiercanie z łaski”. Sterylizacja, badania genetyczne, elektrowstrząsy, testy niemieckich leków i preparatów, badania doktora Mengele nad bliźniętami i Romami to tylko niektóre z tych przeprowadzanych w KL Auschwitz.
Jakie były skutki tych pseudonaukowych zbrodni? Nieudolne doświadczenia najczęściej kończyły się śmiercią, w wyjątkowych przypadkach ofiarom udało się przeżyć, ale organizm do końca życia pozostawał wyniszczony.
– Pamiętam bardzo młode dziewczyny, które już wyglądały strasznie. One były nie do życia. Wystarczyło, że dostały jakiś zastrzyk, a już jajniki stracone i niepłodność – sięga pamięcią ponad 70 lat wstecz Genowefa Tokarewicz. – Jedną taką dziewczynę próbowaliśmy uratować. To była młoda Francuzka, nazywała się Levi Huget i ważyła może 25 kilogramów. Zastanawialiśmy się, co z nią zrobić, jak jej pomóc. Dużym wysiłkiem doprowadziliśmy ją do 32 kilogramów. W końcu przyjechała do obozu francuska delegacja i ją zabrała, niestety nie wiemy, jak się potoczyły jej losy – dodaje z namysłem pielęgniarka.
hgh
Zaświadczenie wydane przez dra Józefa Bellerta
Pełne oddanie i troska o los każdego więźnia charakteryzowały wszystkich wolontariuszy pracujących na obszarze byłego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Bo czy zwycięstwo etyczne, jakie bez wątpienia odnieśli ci ludzie, nie jest osiągnięciem nie mniej pożytecznym niż ocalenie zdrowia i życia tysięcy rannych i chorych?
– Nigdy wcześniej nie spotkałam tak oddanych pracy lekarzy. Wszystkich pracujących w obozowym szpitalu zawsze będę wspominać jako wspaniałych ludzi, którzy poświęcili wszystko, by nieść pomoc potrzebującym – powtarza po raz kolejny podczas naszej rozmowy pani Tokarewicz. Jest przekonana, że „nigdy wcześniej, ani później tak ciężka, ale przede wszystkim tak ważna praca” nie powtórzyła się w jej karierze zawodowej. – Na zawsze zapamiętam słowa wypowiedziane przez doktora Bellerta: „Kiedy dzisiaj wspominamy kilkumiesięczny okres pracy w obozie grozy i piekła, zdajemy sobie sprawę, że byliśmy tam bardzo potrzebni”. To prawda. Dziś wiem, jak wiele dawaliśmy tym ludziom – uzupełnia.
TT
BY MÓC NIEŚĆ POMOC INNYM
F
– Chciałbym panią prosić, żebyśmy się na chwilę zatrzymali, gdyż jedna myśl ciągle nie daje mi spokoju… W momencie zgłoszenia się do pracy w byłym obozie koncentracyjnym miała pani zaledwie 19 lat. W którym momencie swojego życia zdecydowała się pani pełnić ten wyjątkowo trudny zawód?
– Ja nie wybierałam tego zawodu, po prostu samo tak wyszło – odpowiada szybko pani Genowefa i wiem, że nie ma w tym ani krzty kurtuazji. Widząc jednak moje niezrozumienie, tłumaczy: – Jako młoda dziewczyna poszłam na kursy pielęgniarskie. Szybko też nauczyłam się języka niemieckiego. Na początku byłam salową, ale że Niemcom brakowało pielęgniarek, to brali nas.
– Pyta mnie pan, czy dziś… – zastanawia się moja rozmówczyni. – Tak, jestem pewna, że znów wybrałabym ten sam zawód. To jednak wspaniałe uczucie, móc nieść pomoc innym – oznajmia, a w jej głosie lekko pobrzmiewa duma oznaczająca spełnione życie.
– Wie pan, ktoś mnie kiedyś zapytał, co najbardziej podobało mi się w życiu. I wie pan, co odpowiedziałam? Oświęcim… Nie chodzi o ogrom horroru, który się tam wydarzył, ale o naszą pracę. To było dla mnie coś naprawdę najlepszego w życiu. Przecież my za swoją pracę nie dostawaliśmy żadnego wynagrodzenia, byliśmy wolontariuszami. Nieraz bywało, że podobnie jak więźniowie, nie mieliśmy, co jeść... – dodaje.
– To dlatego ten okres wywarł na pani tak wielkie wrażenie – zauważam.
– Ja ciągle tym żyję, nawet teraz jak z panem rozmawiam, to widzę moje koleżanki, które krążą wokół łóżek chorych i wzajemnie podtrzymują się na duchu – tłumaczy mi pani Genowefa Tokarewicz. – Tego nie da się do końca opowiedzieć. Zbieram też różne książki i artykuły, bo ciągle mnie to interesuje. Po prostu lubię czasem sięgnąć do półki po pamiątki i wspomnieć ten czas. Nie tylko naszą pracę, ale też przyjaźnie, które tam zawarliśmy. Byliśmy razem, niezależnie od pochodzenia i wyznania, oddani wspólnej sprawie.
Genowefa Tokarewicz
***
Z zebranych materiałów źródłowych wynika, że chorzy byli więźniowie przebywający w radzieckich szpitalach polowych późną wiosną i w lecie 1945 roku zostali przejęci przez Szpital Obozowy PCK. Ośrodek ten kontynuował swą działalność do końca września, po czym 1 października 1945 r. uległ likwidacji.
Wszyscy więźniowie w momencie opuszczenia KL Auschwitz otrzymali zaświadczenia wydawane przez PCK potwierdzające ich pobyt w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym, stanowiące ich jedyny wówczas dokument tożsamości. Na drogę powrotną przygotowywane były również „wyprawki”: suchy prowiant, odzież oraz obuwie zamienne, a także drobne kwoty pieniężne. W podobny sposób żegnano się z pracownikami obozu, wydając im specjalne zaświadczenia podpisane własnoręcznie przez doktora Józefa Bellerta.
Jak wymienia w opracowaniu „Wyzwolenie Auschwitz. Zeszyty oświęcimskie” dr Andrzej Strzelecki, w skład personelu Szpitala Obozowego PCK wchodzili następujący lekarze: Józef Bellert, Kazimierz Gorayski, Jan Jodłowski, Antoni Kędracki, Alojzy Kozaczkiewicz, Pierre Lamy, Tadeusz Litwiński, Jadwiga Magnuszewska, Zdzisław Makomaski, Zdzisław Okoński, Alojzy Pawlak, Jan Perzyński, Zygmunt Reguła, Karol Sznapka, Bolesław Urabński, Bolesław Wilkoń, Zygmunt Wiśniewski i Lechosław Ziemiański. Z kolei wśród pielęgniarek jako pionierki wymienia się: Helena Ambrożewicz, Józefa Balcerska, Wacława Bieszczot, Monika Chorstowska, Danuta Dobrzycka, Maria Drożyńska, Irena Dudek, Irena Fedeczko, Maria Gawłowska, Halina Gill, Janina Gawłowska, Halina Gąsior, Maria Gecow, Halina Gill, Janina Gizicka, Jadwiga Anna Golec, Apolonia Gołębiewska, Stefania Gołębiowska, Joanna Heksleowa, Klementyna Jakimiuk, Joanna Jakobi, Urszula Jaskowska, Stefania Karasińska, Zofia Kurkowa, Aleksandra Leopoldowa, Helena Łękówna, Janina Michalak, Weronika Niemiec, Ewa Nowosielecka, Jadwiga Piotrowska, Natalia Płonenczuk, Paulina Poluszyńska, Lidia Połońska, Genowefa Przybysz, Maria Rogoż, Janina Stankiewicz, Apolonia Szczepańska, Genowefa Ulman (obecnie Tokarewicz), Ludmiła Urabnowicz, Krystyna Węglińska, Zofia Węglińska, Irena Wieliczko, Irena Wilusz, Janina Załęska, Janina Zawiślak oraz pozostali sanitariusze, studenci medycyny, siostry zakonne i ochotnicy.
***
– Coś jeszcze panu pokażę. Mówiłam ostatnio, że z niektórymi więźniami się zaprzyjaźniliśmy i utrzymywaliśmy kontakt. Tutaj mam jeszcze pocztówkę, którą zaraz po wojnie dostałam od jednej pary – mówi z lekką dumą w głosie pani Genowefa.
– Pocztówkę od więźniów wyzwolonych w styczniu 1945 roku? – dopytuję, nie dowierzając.
– Tak, bardzo mili ludzie. Oni naprawdę bardzo nam byli wdzięczni za okazaną pomoc i w momencie wyjazdu obiecywali słać kartki do Polski – wspomina moja rozmówczyni. – Nieraz bywało, że kontakt był utrzymywany. Z niektórymi więźniami bardzo się zaprzyjaźniliśmy, jak na przykład z tym małżeństwem z Grecji. Tutaj jest nazwisko: Simeon Hasson i adres. To był młody Żyd, który został przywieziony do Oświęcimia z greckiej wyspy Rodos – wyjaśnia rzeczowo.
– Czy próbowała się pani jeszcze z nimi później kontaktować? – rzucam trochę mimowolnie, przyglądając się z bliska wyblakłemu szaremu papierowi i polsko-greckim literom.
– Nie, wymieniliśmy może dwie kartki, ale to było bardzo dawno temu. Dziś może już nawet nie żyją – słyszę w odpowiedzi.
Po przeszło 70 latach wysłaliśmy kolejną kartkę. Czekamy na odpowiedź.
GFG
HGHY
Pocztówka wysłana pod koniec 1945 roku
GG
HGFH
Podczas pisania tego tekstu korzystałem z książki „Pielęgniarki w drugiej wojnie światowej” opracowanej przez Jana Masłowskiego, wyd. Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, „Auschwitz. Medycyna III Rzeszy i jej ofiary” autorstwa Ernesta Klee, wyd. Universitas, prac dra Andrzeja Strzeleckiego, zbiorów Muzeum Auschwitz-Birkenau, a także wiedzy i doświadczenia naocznych świadków historii.